accessible

Numery archiwalne

Cenzor 2/51

Cenzor 2/51

 

JESIENNE TRELE JUŻ ZA NAMI

rozmowa z panią wicedyrektor Bożeną Czerkas –  organizatorem „Jesiennych Treli”

Eleni Kryńska:„Jesienne Trele” już za nami. Czy mogłaby Pani dyrektor opowiedzieć o  przygotowaniach do nich?

Pani Bożena Czerkas: Przygotowania  zaczynają się pod koniec roku szkolnego, poprzedzającego kolejną edycję „Jesiennych Treli”. Dajemy ogłoszenie do szkolnego radiowęzła lub wieszamy na tablicy ogłoszeń informację, że szukamy ludzi, którzy zechcą włączyć się do przygotowań „Jesiennych Treli”. Staramy się, aby konkurs wypadł jak najlepiej. Szukamy aktywnych ludzi którzy przygotują konkurs pod każdym względem.  Wyznaczamy tych, którzy odpowiadać będą za opracowanie scenariusza, tych, którzy zajmą się wysłaniem i rozniesieniem zaproszeń oraz tych którzy jako konferansjerzy poprowadzą imprezę. Jedną z najważniejszych spraw organizacyjnych jest przygotowanie projektu zaproszenia i plakatu oraz dekoracji. Plakat i zaproszenia muszą odpowiednio wcześnie dotrzeć do naszych partnerów medialnych, domów kultury i szkół. Wtedy dopiero możemy być pewni, że liczba śpiewających uczestników festiwalu będzie duża. Musimy postarać się także o atrakcyjne nagrody. Od wielu lat fundatorami nagród festiwalowych są: Starosta  Powiatu Siemiatyckiego, Burmistrz Miasta Siemiatycze, Przewodniczący Rady Powiatu, Przewodniczący Rady Miasta, Dyrektor Wojewódzkiego Ośrodka Animacji Kultury, Dyrektor Siemiatyckiego Ośrodka Kultury oraz nasza Rada Rodziców wraz z panią Dyrektor. Cieszymy się, że tak liczne grono przyjaciół festiwalu wspiera nasze działania. Atrakcyjne nagrody i miła atmosfera zachęcają kolejnych uczestników do udziału w nim.

E.K.: Czy w  tym roku wszystko poszło zgodnie z planem? Nie wydarzyło się nic niespodziewanego, co mogłoby utrudnić przebieg festiwalu?

P.B.C.: W tym roku nic zaskakującego się nie zdarzyło. Zdenerwowanie pojawia się co roku, bo do końca nigdy nie jesteśmy pewni, ile osób wystąpi. Nie wiemy, jaki  będzie poziom występów, czy czymś nieoczekiwanym (pozytywnym lub negatywnym)  nie zaskoczą nas wykonawcy.

E.K.: Kto zajmował się w tym roku wykonaniem plakatu informującego o „Trelach”?

P.B.C.: Jest to zawsze projekt uczniowski. Od trzech lat nasze plakaty projektowała z profesjonalnym wsparciem przyjaciół Ewa Terebun z klasy III C. Tak się też stało, że plakaty te stały się  podstawą  wykonania pięknych dekoracji festiwalowych. W tym roku szkolnym wykonaniem dekoracji zajęła się klasa II D z wychowawczynią p. prof. Małgorzatą Sawczuk.

E.K.: Organizatorem festiwalu jest  Samorząd Uczniowski, który  współpracuje z Siemiatyckim Ośrodkiem Kultury. Skąd wziął się pomysł tego typu przedsięwzięcia?

P.B.C.: Idea pojawiła się  czternaście lat temu. Jej pomysłodawcą był ówczesny nauczyciel i wicedyrektor do spraw wychowawczych, pan Zdzisław Warpechowski. Do dnia dzisiejszego, mimo że już nie pracuje w naszej szkole,  jest bardzo blisko związany z festiwalem. W tym roku także zasiadał w jury. Pierwsza impreza odbyła się na szkolnym korytarzu starej części szkoły i wzbudziła bardzo duże zainteresowanie. Praktycznie cały korytarz wypełniony był młodzieżą. Scenę ustawiono z ławek. Zwyciężczynią pierwszej edycji została pani profesor Urszula Koc, wtedy oczywiście jeszcze jako uczennica. W jury zasiedli nauczyciele uczący w naszej szkole oraz przedstawiciele Samorządu Uczniowskiego. Po sukcesie pierwszych konkursów młodzież i pan Warpechowski postanowili zachęcić także młodzież spoza naszej szkoły do udziału w nim. Duża liczba chętnych i niestety nasze nie najlepsze warunki lokalowe zmusiły organizatorów do przeniesienia festiwalu  do Domu Kultury i tak zostało do dziś.

E.K.: Jak udało się państwu uzyskać  wsparcie Katolickiego Radia Podlasie i portalu podlasie24.pl, które sprawowały patronat medialny?

P.B.C.: Patronat medialny nad naszą imprezą sprawuje także Głos Siemiatycz, a z  Katolickim Radiem Podlasie współpraca trwa mniej więcej od czterech lat. Jest bardzo owocna. Bardzo szybko Radio Podlasie podaje informację dotyczącą „Jesiennych Treli”, zachęcając też do udziału w konkursie. Odpowiednio wcześnie wysyłamy pismo do księdza dyrektora z prośbą o patronat medialny i później kontakt z nami przejmuje pani Agnieszka Bolewska-Iwaniuk. To ona przygotowuje krótki wywiad z organizatorami festiwalu, który później emitowany jest na antenie radia. Katolickie Radio Podlasie zawsze też wręcza sympatyczne upominki wyróżniającym się uczestnikom. Jest to naprawdę bardzo przyjemna współpraca.

E.K.: W tym roku odbyła się czternasta edycja konkursu. Czy w porównaniu z poprzednimi młodzież wykazała większe zainteresowanie uczestnictwem w tej imprezie?

P.B.C.: Różnie z tym bywa. Każdy rok jest inny, jeśli chodzi o zainteresowanie. Sporo zależy również od nas, organizatorów, od tego, jak potrafimy rozpropagować tę imprezę w okolicznych szkołach, w domach kultury. Bywały takie lata, że mieliśmy ponad trzydziestu uczestników i to takich, którzy zgłaszali się najczęściej w ostatniej chwili. Był to zawsze kłopot dla nas jako organizatorów. W tym roku mieliśmy dwudziestu uczestników.

E.K.: Co działo się za kulisami sceny? Czy uczestnicy byli bardzo stremowani?

P.B.C.: Myślę, że tak. Było to nawet widać podczas występów. U niektórych zdenerwowanie dało się wyczuć w głosie, w nerwowym zachowaniu na scenie. Ale myślę, że mijało ono dosyć szybko. Atmosfera, która wytworzyła się na sali, oklaski, życzliwe przyjęcie występujących pomagały opanować tremę. Tremy po prostu nie da się uniknąć. Występuje zawsze, zarówno u uczestników, jak i u organizatorów.

E.K.: Jak ocenia Pani poziom tegorocznych „Treli”  w porównaniu do poprzednich lat?

P.B.C.: Myślę, że poziom jest coraz wyższy. Wcześniej, w poprzednich edycjach, młodzież chciała się pobawić, chciała pokazać się swoim koleżankom, kolegom. Może poziom wykonania piosenek był inny, czasem może gorszy, ale więcej było w tym zabawy, radości i entuzjazmu. Nam jako organizatorom nie zależy tylko na wysokim poziomie prezentacji festiwalowych. Pragniemy, aby  była to forma miłego spędzenia czasu i wesołej zabawy.

E.K.: Bardzo dziękuję za rozmowę

rozmowę przeprowadziła Eleni Kryńska

 

Szkolne więzienie?

Dnia 15 listopada 2010 roku został wprowadzony zakaz wychodzenia ze szkoły. Przy drzwiach wejściowych stoi ochroniarz i nikogo nie wypuszcza. Jedynym wyjątkiem są uczniowie, którzy podczas długiej przerwy obiadowej mogą wyjść do stołówki za okazaniem karty obiadowej. Uczniom oczywiście nie podoba się ten pomysł, ale najprawdopodobniej nie ma odwrotu od tej decyzji, jak to zapowiedziała w komentarzu dla „Głosu Siemiatycz” pani dyrektor.

Rozumiem, że to wszystko jest robione po to, byśmy w naszej szkole czuli się jak najbezpieczniej, lecz uważam, iż zakaz opuszczania szkoły prędzej czy później doprowadzi do dużego buntu wśród uczniów lub może już doprowadził. Nie chcę dyskutować  z decyzją  pani dyrektor, która zapewne przemyślała dokładnie wszystkie „za” i „przeciw”.   Znajomość uczniowskiej natury (i uczniowskich nałogów!) każe mi przypuszczać, że wielu moich starszych i młodszych kolegów wykupi karty obiadowe po to, by móc się wydostać chociaż na jedną przerwę ze szkołyJ. Potrzebujemy przecież zaczerpnąć świeżego powietrza pomiędzy męczącymi lekcjami. Przyszła mi jeszcze do głowy myśl, iż zakaz został wprowadzony ze względu na pogarszającą się pogodę. Może po prostu dyrekcja nie chce, byśmy przeziębili się w taki ziąb? Jako wieczna optymistka staram się doszukiwać dobrych stron w każdej kwestii. Dlatego może to i lepiej, że przerwy kazano nam spędzać w szkole. Przynamniej mamy okazję, by znaleźć kilka cieplutkich grzejników (o których istnieniu w tej szkole nie wie nikt) i nagrzać  się w zimne, grudniowe dni. Bo każdy mi chyba przyzna rację, że w niektórych klasach wysiedzieć 45 minut graniczy z cudem. Jednak jest w nich cieplej, niż teraz za oknem.

Mimo iż podejrzewam, że ten zakaz nie zostanie cofnięty, apeluję do dyrekcji, aby okazała nam odrobinę zaufania i jak tylko przyjdą cieplejsze dni, pozwoliła znów wychodzić na zewnątrz. Póki co, życzę każdemu uczniowi miłego spędzania przerw na szkolnych korytarzach.

domi

 

 

Włochem być…

Jakiś czas temu oglądałam film komediowy „Każdy chce być Włochem” i stwierdziłam, że jego tytuł mówi o czymś prawdziwym. Powstało wiele filmów, które wypromowały ten piękny kraj, ukazując ogromny temperament jego mieszkańców lub prezentując cudowne widoki różnych części Włoch. Myślę, że każdy z nas zna chociaż jeden stereotyp o życiu mieszkańca słonecznej Italii. W ostatnim tygodniu czerwca bieżącego roku miałam możliwość sprawdzenia na własnej skórze, jak to jest być Włochem. Razem z moją przyjaciółką P i jej południowoeuropejską rodziną spędziłam cudowne, niezapomniane i bogate w nowe doświadczenia trzy tygodnie w północnej części Włoch, Lombardii.

SZOK TERMICZNY

Pierwszym, czego doświadczyłam, był szok termiczny. Po niecałych dwóch godzinach spędzonych w samolocie, do którego wsiadłam w chłodnej Warszawie,  wysiadłam w słonecznym Bergamo i nie czułam żadnej temperatury. Mogło być to spowodowane również szokiem wysokościowym (mam lęk wysokości, a samolot znajdował się 8 km nad ziemią). Ludzie na terminalu ubrani byli w T-shirty i lekkie spodenki, a ja nie czułam potrzeby zdjęcia ciepłej bluzy od dresu. Dopiero, gdy P zwróciła mi uwagę, że przecież jest ciepło, doszłam do wniosku, że faktycznie wierzchnie okrycie było zbędne. Gdy tylko trochę odpoczęłyśmy po podróży, wyruszyłyśmy na zwiedzanie miasteczka Mornico al Serio, w którym miałam spędzić kilka kolejnych tygodni wakacji.

 

JĘZYKI OBCE SĄ WŁOCHOM OBCE

Zanim wyjedziesz do Włoch, nie licz na to, że dogadasz się tam w języku innym niż włoski. W większości przypadków ani młodzi, ani tym bardziej starzy ludzie nie czują potrzeby nauki języków obcych. Federica, dziewczyna z Mornico, powiedziała nam, że na lekcjach języka angielskiego używają oni słów dialektu, nadając im angielskie brzmienie i akcent. Na moje szczęście P bardzo dobrze mówi w języku włoskim i była moim tłumaczem. Nie jest tajemnicą, że polskie imiona sprawiają cudzoziemcom duże problemy. Moje było przerabiane na najróżniejsze sposoby. Na przykład dzieciaki, którymi z P czasem się zajmowałyśmy, powyrzucały niektóre literki z mojego imienia, upraszczając je do minimum. Któregoś dnia, podczas kolacji zorganizowanej dla grupy mieszkańców Mornico zajmowałyśmy miejsce naprzeciwko pewnej bardzo miłej pary. Kobieta, której imienia nie pamiętam (po głowie błąka mi się Giovanna), była bardzo zainteresowana naszym pochodzeniem. Z wielkim trudem, ale i zaangażowaniem powtarzała moje imię dotąd, aż w końcu jako tako udało się jej je powtórzyć. Najśmieszniejsza jednak było jej zdziwienie, gdy ja bez trudu umiałam powtórzyć podrzucane przez nią włoskie imiona. Takie są korzyści posługiwania się jednym z najtrudniejszych języków na ziemiJ.

RODZINA

Każdy chyba, nawet jeśli nie oglądał, to na pewno słyszał o filmie „Ojciec chrzestny”. Między innymi dzięki tej produkcji istnieje stereotyp włoskiej rodziny, która wszystko robi razem i na piedestale stawia walkę o interesy najbliższych. Ku mojemu zdziwieniu „moja italiańska rodzina” była idealnym przykładem Włoskiej Mafii, która co prawda broni używała tylko podczas polowań, ale trzyma się bardzo blisko. Moi rodzice zawsze wpajali mi, iż bliskie kontakty z rodziną są najważniejsze. Będąc we Włoszech, przekonałam się, w jak bliskich i doskonałych kontaktach można być z rodziną. Czegoś takiego w Polsce chyba jeszcze nie widziałam. W ciągu trzech tygodni mojego pobytu w Lombardii rodzina P spotykała się częściej niż moja w ciągu całego roku. Zobaczyłam, jak bardzo szanowany jest ojciec , który niczym Vito Corleone trzymał pieczę nad swoją rodziną i nawet jeśli nie miał racji, to tak naprawdę ją miał, bo nikt o zdrowych zmysłach nie chciał zaczynać z nim kłótni.  Ogromną rolę w życiu każdego Włocha odgrywa też jego matka. Wielu dorosłych mężczyzn nie chce opuszczać rodzicielki i długo zwleka z założeniem własnej rodziny. Według mnie, dla wielu słowo „maminsynek” nie jest obraźliwym ani wstydliwym określeniem, bo przecież nie ma nic złego w doskonałych kontaktach rodzic – dziecko. Może gdyby w Polsce ludzie byli bardziej przywiązani do rodziców, mniej staruszków umierałoby w samotności.

MAKARON, PIZZA I KAWA

Kolejnym stereotypem nie do obalenia jest włoska miłość do makaronu, sera, pizzy i kawy. Codziennie, na obiad lub kolację, jedliśmy jedno danie z „pastą”, prawie do wszystkiego dodawany był ser, którego wszystkich rodzajów nie sposób zapamiętać, a kawa była nieodłącznym elementem każdego śniadania, obiadu, kolacji, grilla, rodzinnego spotkania, itd. Nie przypominała też ona  naszych kubasów wypełnionych ciemnym płynem. Włoska kawa mieści się w filiżaneczce wielkości naparstka i jest prawdziwym szatanem. Moja pierwsza i ostatnia kawa nalana była w filiżankę normalnej wielkości. Gdy zobaczyłam, że jest jej tylko tyle, co na dnie, myślałam, że za chwilę dolana będzie wrząca woda. Jednak się nie doczekałam. Nigdy nie byłam smakoszem kawy, a moja pierwsza, prawdziwa, skutecznie wyleczyła mnie od przyszłego, ewentualnego uzależnienia. Prawdziwa włoska pizza też jest nie do podrobienia i jak większość włoskich potraw ma w sobie ogromne ilości sera. Z mojego opisu można by wywnioskować, że Włosi nie jedzą zbyt zdrowo. Jest to oczywiście nieprawdą. Uwielbiają oni owoce, warzywa, ryby, owoce morza, wino i soki. Świetne w smaku są grillowane krewetki, za to sepia była jedną z najdziwniejszych i najgorszych rzeczy, jakie jadłam. Ale jak to mówią, jeśli nie spróbujesz, to się nie dowiesz. Dotyczy to nie tylko jedzenia. Ponieważ mieszkaliśmy w świetnym miejscu, z którego było blisko w wysokie góry (pół godziny jazdy), nad morze (2 godziny jazdy bez korków) i nad jezioro (około 40 minut jazdy), często wyjeżdżaliśmy. Któregoś razu ja, P i Ciocia wzięłyśmy udział w rejsie dookoła Monte Isola na jeziorze Iseo Lake, czyli największej wyspy na jeziorze w Europie. Pewna swego (przez 18 lat nigdy się nie opaliłam) użyłam kremu ze słabym filtrem. Po kilkugodzinnym przebywaniu nad wodą dowiedziałam się, że jednak mogę się opalić. Włosi, których karnacja jest raczej ciemna i opalają się na czekoladę, a nie na polską flagę, patrzyli na mnie, jakbym właśnie zeszła z grilla.

FLAGI, FIATY I PIŁKA NOŻNA . .

A propos flag. Włosi mają hopla na punkcie wszystkiego, co włoskie. Przy każdym domu, firmie, warsztacie, urzędzie, restauracji, hotelu, a nawet na szczytach gór umieszczane są trójkolorowe chorągwie, a większość spotkanych przeze mnie ludzi jeździ samochodami rodem z włoskich fabryk (oni naprawdę kochają fiaty!). No i sport. Oprócz tego, że każdy prawdziwy Włoch kocha kadrę narodową (nie można wyobrazić sobie tych krzyków po każdym strzelonym golu i płaczów, gdy Włochy przegrały mecz o Mistrzostwo Świata), to od dziecka wpajane są mu także szacunek i bezwarunkowe uwielbienie dla jednego z klubów piłkarskich, takich jak Inter Mediolan, czy Juventus Turyn.

CHCĘ TAM WRÓCIĆ

Przybyłam, zobaczyłam i pokochałam włoski styl życia. Po powrocie do domu brakowało mi południowych sjest, spotkań rodzinnych i zamieszania wokół codziennych spraw. Nie tęskniłam tylko za upałem, bo jak wiadomo, my też mieliśmy pogodę rodem z mediolańskich ulic. Możliwość zobaczenia, że nie każdy musi żyć tak jak my, jest bezcenna. Za tę możliwość dziękuję P i jej włoskiej rodzinie.

 

Wielbicielka Włoch i Włochów

 

CHŁOPAK Z BITEM

rozmowa z Pyronem,

czyli Danielem Moczulskim (rap)


Mateusz Leśniczuk: Jak zaczęła się Twoja przygoda z rapem?

Daniel: Hmm... To była prosta historia, siedzieliśmy na dworze i kumpel napisał do mnie sms, żebym do niego przyszedł, bo włączyła mu się jakaś "zajawka". Chodziło o nagrywanie rapu. Kiedyś trochę w to się bawiłem, pisałem jakieś teksty, mimo że nie bardzo wychodziło. Zresztą teraz też tak średnio wychodzi, ale kumpel zadzwonił, przyszedłem i jakoś mnie to wkręciło i nadal do przodu brniemy.

ML: Jak powstają Twoje  teksty?. Łatwo ci  przychodzi ich pisanie, czy musisz przemyśleć każdy wers, zanim przelejesz go na papier?

D: To  zależy od tego, jaki jest tekst, jaka  jest jego  myśl przewodnia. Czasami można tekst pisać  przez godzinę, a czasami dwa dni i  może on podlegać zmianom, jeśli nie będzie jakiegoś słowa, które będzie   kluczowe.

ML: Czym kierujesz się w swojej twórczości?

D: To różnie bywa. Po prostu myślę, że jak pisać jakikolwiek tekst, to pisać go szczerze i o tym, co się myśli. Nie udawać kogoś, kim się nie jest i też nie z taką myślą nagrywać, aby to się sprzedało.

ML: Zdarzyło Ci się napisać, nagrać utwór z bezpośrednią apostrofą?

D: Zdarzyło się, ale nie będę mówił z jaką i jakiej treści.

ML: Pamiętasz swój pierwszy utwór? Jaka była jegotreść?
D:
Pamiętam heh... dokładnie pamiętam, ale nie będę go cytował.

ML: Zostawiasz to dla siebie. Ok, rozumiem. Czy z dnia na dzień dostrzegłeś w sobie powołanie do muzyki, czy też długo  myślałeś, zanim zacząłeś się nią zajmować?

D: Rapu słucham od ładnych paru lat. Od samego początku inspirowała mnie ta muzyka, trochę zboczyłem w kierunku reggae, ale zawsze rap był gdzieś we mnie i nie wiem, czy trzeba mieć talent, czy chęci, po prostu włączyła się taka "zajawka" i robię to, co chcę robić.

ML: Trudne jest nagrywanie rapu?

D: Tak, jeżeli ktoś stawia na jakość, a nie ilość, to jest ciężko, zwłaszcza przy takim sprzęcie, jaki mamy... Jedna piosenka wymaga około miesiąca roboty, przynajmniej na razie, więc trochę trzeba włożyć w to nerwów.
ML:  Czy Twoje dzieła ujrzą kiedyś światło dzienne?

D: Robimy to na własny użytek, ale kombinujemy, by zagrać w jakimś mieście, na pewno nie w Siemiatyczach, przynajmniej na razie. Chcemy spróbować gdzie indziej, by ktoś nas zobaczył, ocenił. Jeżeli pójdzie dobrze, to będziemy się to pokazywać.

Ja: Ale liczysz się z tym, że przed komputerem może zasiąść zarówno 13-latek jak i 30-latek i mogą ocenić to ,co robicie, negatywnie, życzyć wam klęski. Wpłynęłoby to na Ciebie w jakiś sposób?

D: Krytyka jest bardzo potrzebna, ale myślę, że jednak znajdzie się ktoś, komu będzie się podobała nasza praca. Nie będę tego robił dla milionów fanów, ale dla garstki osób, która chce nas słuchać. Jestem pewny, że nie będę przejmował się mocno tą negatywną krytyką.

ML: Czyli trzeba być odpornym psychicznie w tej branży?

D: Trzeba mieć psychikę przygotowaną na krytykę, na różnego rodzaju przykrości. Nie należy załamywać się, tylko dążyć do tzw. perfekcji.

ML: Mówią, że gdy kończy się dwudziestkę, to i kończy się z rapem. Czy z hip-hopem wiążesz swoją przyszłość, a może masz już plany zawodowe ?

D: Jeżeli chodzi o plany zawodowe, to mam zamiar wyjechać na studia, ale na pewno nie skończę z rapem. Chcę mieć swój zawód i swoją pasję, czyli właśnie rap. Nie będę tego robił dla pieniędzy, tylko dla własnej satysfakcji.

ML:  Raper Eldo w jednej ze swoich piosenek pt. "Pamiętniku" zaśpiewał: "Dałbym pokroić się za rap". Też dałbyś się pokroić za rap?

D: Wątpię w to, czy on też "dałby pokroić się za rap". To może była  metafora, która do jego utworu pasowała. Gdyby ktoś miał mi zabrać rap, to na pewno nie oddałbym go.

ML:Zapewne byłeś na warsztatach  hiphopowych w Siemiatyczach, które  prowadził Adam Chrabin "TeTris"?

D: Tak, byłem.

ML: Więc jednym z głównych gości na warsztatach był freestyle'owiec* i zarazem raper 3_6, który powiedział: "Każdy raper powinien być freestyl'owcem." Podzielasz jego zdanie ?

D: Uważam, że freestyle bardzo łączy się z rapem, ale jest wielu raperów, którzy nie umieją freestyle'ować, a robią dobry rap. Tak samo 3_6 jest bardzo dobrym freestyle'owcem, zaś już z klepaniem tekstów średnio mu idzie, to jest moje subiektywne zdanie.

ML: A Ty zajmujesz się freestyle'owaniem ?

D: Raz na jakiś czas, tak dla przyjemności.

ML: Najpierw zająłeś się rapem czy próbowałeś freestyle'ować?

D: Najpierw próbowałem freestyle'ować, ale właśnie gorzej mi to wychodziło, więc zacząłem pisać trochę tekstów, kleić wersy. Po pewnym czasie freestyle przychodził łatwiej. Jeżeli już freestyle'ujesz, wtedy rymy łatwiej przychodzą do głowy.

ML: Ok. Wybrałem trzy najbardziej znane stereotypy  dotyczące polskiego rapera: dres, własny slang, w tym wszelkiego rodzaju przekleństwa i epitety, oraz wychowanie przez ulicę. Jest w tym coś z prawdy?

D: Według mnie nie ma stereotypu rapera w Polsce, bo rap nie zrodził się w Polsce, tylko gdzieś w USA. Są dresy, które chodzą i krzyczą "JP" i wypisują na garażach rożne inicjały. Dla mnie jest to śmieszne, tak może robić jakiś niewyżyty trzynastolatek, który chce się wyróżniać. Ja nie jestem takim kolesiem, który biega w dresie i z kapturem na głowie po osiedlu i szuka dziury w całym. Jestem normalnym człowiekiem, uczę się w miarę dobrze i nigdy nie miałem problemów z nauką. Rap jest pojęciem szerokim, każdy ma inny pogląd na jego temat.

ML: Wspomniałeś o takich różnych inicjałach np. "JP". Ale zauważ, że na polskim rynku to się sprzedaje, przecież "Firma" propaguje takie inicjały , na scenie są już 10 lat i nadal głośno o nich się mówi. Co na ten temat uważasz?

D: Tak, sprzedaje się to wszystko, ale przecież raperzy w swoich tekstach  mówią, że nie o to chodzi, by krzyczeć "JP", tylko być w porządku.

ML: Pamiętasz,  jak zacząłeś słuchać rapu? Może pamiętasz tytuł  piosenki?

D: Pierwszy to był 'Jeden Osiem L' " Kiedyś było inaczej". To jest dla mnie utwór przypominający moje dzieciństwo. Ten zespół nagrywał kiedyś dobry rap, ale już go nie ma...

ML: O.S.T.R  utwory do swojej 6 lub 7 płyty nagrywał u siebie w domu w szafie. W jakich  warunkach Ty będziesz nagrywał swoją pierwszą płytę?

D: Warunki będą się zmieniały, jesteśmy aktualnie w piwnicy, mamy laptopa, głośniki, mikrofon od skype, którego kupiliśmy za 15 zł. Dążymy do tego, by wygłuszyć piwnicę, wykładamy ją wytłaczankami, połowa już jest wyłożona, ale  jeszcze trzeba nad tym popracować. Na pewno nie będziemy obciążać kosztami naszych rodziców, jeżeli wpadnie trochę pieniędzy, to zainwestujemy w jakiś sprzęt. Żeby zdobywać kokosy, nie trzeba mieć dobrego sprzętu, trzeba mieć przesłanie. Właśnie na tych warsztatach rozmawiałem z TeTrisem  i on mówił, że pierwsze piosenki nagrywał na playstation, tym najstarszym i jakoś  się wybił.

ML: Zahaczyliśmy w naszej rozmowie o Ostrego, o Elda, Firmę, TeTrisa. Co sądzisz o polskiej scenie hiphopowej?

D: Uważam, że polska scena hiphopowa jest na wysokim poziomie. Dużo jest rodzin raperskich, ale  też dużo powstaje diss'ów, beef'ów*. Każdy raper ma coś w sobie.
ML: Nie uważasz, że nagrywanie diss'ów, beef'ów to jest promowanie samego siebie?

D: W pewnym sensie tak, ale do pewnego czasu, bo jeżeli trwa to w nie skończoność, to jest to lekka przesada. Trzeba wiedzieć, kiedy przestać.

JM: Kto według Ciebie króluje na polskiej estradzie raperskiej?

D: Według mnie to zdecydowanie króluje Pih, ale też jest Peja, jest Eldo i oni we dwóch nagrywają na równym sobie poziomie, pomimo tego, że nagrywają  też na siebie beef'y.

ML: Nagrywasz pod pseudonimem "Pyron". Skąd ta ksywa się wzięła?

D: To było takie śmieszne wydarzenie... W szkole było przedstawienie, w którym grałem właśnie filozofa o imieniu Pyrron.

ML: Nadałbyś sobie miano rapera na miarę Siemiatycz?

D: Na miarę Siemiatycz raperem jest TeTris. Moim zdaniem pełnowartościowym raperem jeszcze nie jestem.

ML: Dlaczego? Skoro nagrywasz rap, freestyle'ujesz, można powiedzieć, że płyta w toku, pełnisz wszystkie funkcje raperskie?

D: Bo nagrywamy niedługi czas, mamy nieduży staż, nie wiadomo, jak będzie w przyszłości, nikt praktycznie o nas nie wie, nikt nas nie ocenił obiektywnie. Jeżeli byśmy jakoś się wybili, ktoś  by  nas docenił,  to dopiero wtedy mógłbym nazwać się raperem. Na chwilę obecną wolę zostać Danielem.

Ja: Dziękuję za wyczerpujący wywiad.

D: Także dziękuję, do usłyszenia.

*Diss,Beef- to atak słowny kierowany w konkretną postać/artystę. Atak tego rodzaju jest charakterystyczny dla środowiska hiphopowego.

*Freestyle- polega na rymowaniu bez wcześniej napisanego tekstu ani żadnego innego przygotowania, ma to być wyrazem emocji i umiejętności.

 

 

rozmawiał Mateusz Leśniczuk

 

„Za kolędę dziękujemy,

zdrowia, szczęścia Wam życzymy.

Hej! Niech Wam Bóg zapłaci,

strokroć wynagrodzi.

W niebie i na ziemi!”

 

Kolędowanie to stary zwyczaj, polegający na odwiedzaniu domów przez grupy śpiewające kolędy i pastorałki w okresie świątecznym. Kolędników można spotkać coraz rzadziej, ale zwyczaj ten jeszcze w  Siemiatyczach nie zanikł.

Również ja i moje koleżanki wraz z siostrą zakonną postanowiłyśmy w zeszłym roku podtrzymać tę piękną tradycję. W drugi Dzień Świąt zaczęła się nasza kolędnicza przygoda. W skład naszej grupy wchodził: aniołek, Józef, Maryja z figurką małego Jezuska, trzech pastuszków oraz dwóch króli. Wprawdzie nie miałyśmy wspaniałej gwiazdy, ale i tak spotkałyśmy się z dużym zainteresowaniem siemiatyczan. Każdy przechodzień zerkał ciekawie. Kierowcy z pasażerami patrzyli na nas ze zdziwieniem.

Ludzie przyjmowali nas z niezwykłą życzliwością i gościnnością. Częstowali słodyczami, owocami,  dziękowali nam również pieniędzmi. Tylko w nielicznych domach spotkałyśmy się z odmową, ale nie przejmowałyśmy się i pukałyśmy do następnych drzwi. Nie zrażała nas nawet pogoda, ponieważ było bardzo zimno i padał śnieg. Najważniejsze jest to, że starałyśmy się podtrzymać tradycję kolędowania, sprawiało nam to dużo radości i na pewno w tym roku również będziemy kontynuować ten zwyczaj.

 

domi

 

Z dna szuflady- czyli Boże Narodzenie po staropolsku

Boże Narodzenie. Nazwa ta kryje w sobie tyle uroku…Któż z nas nie czeka na nie ze zniecierpliwieniem? Czy wiemy jednak, jakie korzenie ma to święto? Jak obchodzili je nasi przodkowie?

KORZENIE BOŻEGO NARODZENIA

Boże Narodzenie, o dziwo, ma pogańskie pochodzenie. Poganie, bowiem obchodzili uroczystość narodzin swoich bogów, opiekunów miast, patronów. I tak na przykład Rzymianie 25 grudnia obchodzili święto Niezwyciężonego Słońca, gdyż to właśnie w tym dniu następuje przesilenie dnia nad nocą. Kościół więc nieprzypadkowo wybrał ten dzień na święto narodzin Jezusa Chrystusa. Chciał w ten sposób wyprzeć i napełnić chrześcijaństwem pogańskie święto.

Z pierwszymi obchodami tego ważnego dla nas święta spotykamy się nie gdzie indziej, ale oczywiście w Jerozolimie. Każdego roku patriarcha wraz z wiernymi udawał się do Groty Betlejemniej, by odprawić tam mszę świętą.

ADWENT

Zarówno dawniej, jak i obecnie Boże Narodzenie poprzedzał Adwent. W przeszłości okres ten, podobnie do Wielkiego Postu, trwał czterdzieści dni (od 11 listopada- dnia świętego Marcina). W okresie tym wiernych obowiązywał post, abstynencja małżeńska, zakaz wojen, wesel i hucznych zabaw.

Panował zwyczaj, by w wigilię św. Katarzyny ułamać gałązkę wiśni, włożyć do wody lub wilgotnej ziemi. Jeżeli rozkwitła przed Nowym Rokiem, panna mogła spodziewać się rychłego zamążpójścia. Nieodłącznym elementem Adwentu były i są roraty. Dawniej na Podlasiu i Mazowszu panował zwyczaj grywania przed roratami na ligawkach, było to tzw. otrębywanie Adwentu. Miało przypominać trąby archanielskie, które budzić miały zmarłych na sąd ostateczny.

WIGILIA I BOŻE NARODZENIE

Punktem kulminacyjnym przeżyć adwentowych w rodzinach chrześcijańskich jest Wigilia Bożego Narodzenia. Żaden inny wieczór w roku nie ma takiego nastroju. Z żadnym innym nie wiąże się tak głęboko zakorzeniona tradycja. Żadnego innego nie traktujemy z takim rytuałem. W Polsce wigilia weszła na stale do tradycji dopiero w XVIII wieku.

Z wieczorem tym wiąże się niezliczona ilość wróżb, które miały zapewnić pomyślność w nadchodzącym roku. Oto niektóre z nich: ten dzień, jaki, cały rok taki; gdy pasterka jasna, to komórka ciasna; dzień narodzenia jasny i noc wprzód z wieczorem- urodzajem darzy sporym.

Od samego rana zwracano uwagę na wydające się bez znaczenia szczegóły. Wszystko to mogło powiedzieć, co przyniesie przyszłość. W tym dniu nie należało nic pożyczać, jeśli istniała taka potrzeba, lepiej było tę rzecz ukraść, bo to miało przynieść szczęście. Dziewczyna ucierająca mak miała duże prawdopodobieństwo tego, że niedługo wyjdzie za mąż. Nie należało się myć w tym dniu, by w żniwa się nie pocić.  Ogromne znaczenie miało to, kto pierwszy przyjdzie do domu. Jeśli był to mężczyzna, zwiastował pokój, powodzenie, bogactwo, zdrowie. Kobieta zaś wróżyła niepowodzenia, biedę, spory, a nawet śmierć któregoś z domowników.

Najwięcej wróżb dotyczyło jednak pogody: Narodzenie po wodzie, zmartwychwstanie po lodzie; w jakim blasku Bóg się rodzi, w takim cały styczeń chodzi

Wieczerzę rozpoczynano modlitwą i dzieleniem się opłatkiem. Następnie zasiadano do stołu z przygotowanymi z płodów rolnych postnymi potrawami. Ilość i rodzaj potrawy zależały od regionu i zamożności. Ich liczba jednak powinna być nieparzysta. Miało to zapewnić urodzaj lub dobrą prace w przyszłym roku. Potrawy powinny zawierać wszystkie płody rolne, aby pola obrodziły w następnym roku. Wskazane tez było skosztować wszystkich potraw, żeby nie zabrakło którejś podczas następnej wieczerzy wigilijnej. Najczęściej podawano: barszcz, karpia, nieomaszczone kluski z makiem, świeże ryby, placek z białej mąki, groch, śliwy z kaszą, suszoną rzepę, polewkę migdałową, zupę piwną, siemieniuchę.

W niektórych regionach nogi stołu wigilijnego opasywano łańcuchami, często kładziono pod niego siekierkę lub metalową część pługu, co miało zapewnić bezpieczeństwo zagrody. W rogu izby gospodarz ustawiał snopy zboża. Odkładano łyżkę każdej potrawy i zostawiano na stole na noc, by ugościć duchy przodków. Gdzieniegdzie istniał zwyczaj wykładania całego pomieszczenia słomą, którą wynoszono dopiero w drugi dzień świąt, w uroczystość św. Szczepana. Część palono, a częścią owijano drzewo, przy czym przykładano do niego siekierę i mówiono Zetnę Cię, bo nie chcesz rodzić. Po wieczerzy każdy z domowników zdmuchiwał świecę. Jeśli dym unosił się w górę, wróżył zdrowie, jeżeli wahał się, przepowiadał chorobę, zaś dym uciekający do drzwi- śmierć.

W dniu świętego Szczepana święcono owies. Potem obsypywano nim idącego przez kościół księdza. Zwyczajem tym przypominano ukamienowanie świętego.

mb

 

HUMOR HUMOR HUMOR

 

NAUCZYCIEL: Wy macie osiemnaście lat ?

UCZEŃ: Istnieje podejrzenie, że sześć.

 

UCZEŃ: O Boże, ten tekst jest taki długi?

NAUCZYCIEL: Tylko nie spadnij z krzesła.

 

NAUCZYCIEL: Gdzie możemy szukać informacji o koledze X?

UCZEŃ: Na Facebooku.

 

NAUCZYCIEL: Jaki gaz się wydzielił?

UCZEŃ: Piszczący.

 

NAUCZYCIEL: Zobaczcie, jak wygląda wielomian.

UCZEŃ: Rozczochrany trochę.

 

HUMOR HUMOR HUMOR