accessible

Cenzor 3/97

Nauczyciel z pasją - o swoich pasjach Darii Osmólskiej opowiada Pani Małgorzata Kościaniuk.

GosiaK.

Co Pani lubi robić w wolnym czasie, jakie jest Pani hobby?

Pani Małgorzata Kościaniuk: Bardzo dawno temu, miałam wtedy jakieś 5, może 6 lat, dokładnie nie pamiętam, po powrocie z przedszkola nie miałam co robić, a moja mama, z zawodu nauczycielka, uszyła sobie zieloną sukienkę, którą postanowiła ozdobić zrobionym na szydełku wykończeniem rękawów i dołu. Bardzo chciałam jej pomóc, a tak właściwie interesowało mnie to szydełko. Mama dała mi szydełko do ręki, pokazała jak się robi słupki i półsłupki i tak zaczęłam robić sukienki i spódniczki swoim lalkom. Przygoda z szydełkiem nie trwała długo, ale tego, co się nauczyłam, to moje. Później wzięłam się za druty. Na początku robiłam czapki, rękawiczki z jednym palcem i skarpety na pięciu drutach. Pierwszą kamizelkę, w której mama pozwoliła mi iść do szkoły, zrobiłam w piątej klasie. Włóczkę na nią miałam ze sprutej starej sukienki i resztki z czapki. Była piękna, tak mi się przynajmniej wydawało. Nieco później zaczęłam przygodę z haftem krzyżykowym. Mam nawet jedną z pierwszych poduszek, którą zrobiłam i od tyłu przy zapięciu wyszyłam datę 07.1985 rok. Później wzięłam się za nieco większe prace: pamiątka narodzin dziecka czy Pierwszej Komunii, a także obrazy.

Oprócz różnego rodzaju robótek ręcznych od dziecka bardzo lubię przygotowywać różnego rodzaju desery i piec ciasta. Nie wyobrażam sobie świąt czy jakiejś uroczystości rodzinnej bez mojej „Białej damy”. Swoją przygodę w kuchni zaczęłam od babki piaskowej, którą musiałam przygotować za pomocą wałka i tzw. makutry, czyli ciężkiej glinianej misy o porowatej powierzchni wewnątrz. Przez jakieś 20 minut musiałam ucierać ciasto, najpierw masło z cukrem, następnie jajka, a na koniec mąka i proszek do pieczenia. Nie maiłam w domu miksera, nawet nie wiedziałam, że coś takiego jest, więc zrobienie babki dla 9 letniego dziecka było ogromnym wyczynem.

Wydaje się, że od zawsze się Pani tym interesowała.

 

P.M.K.: Tak, zawsze lubiłam mieć jakiś oryginalny sweter, taki, jakiego nikt nie ma. Natomiast haftowanie krzyżykowe bardzo wycisza. Po powrocie z pracy, przygotowaniu się na kolejny dzień do pracy siadam i wyszywam. Zdarza mi się, że zastaje mnie godzina 2 w nocy. 

      

Czy ta pasja zajmuje dużo czasu? 

 

P.M.K.: Prace, które wykonuję są bardzo czasochłonne. Trzeba mieć dużo czasu wolnego, a z tym jest ciężko. Zrobienie sweterka dla rocznego dziecka to około dwa tygodnie pracy. Natomiast wyszycie obrazu o wymiarach 60 cm na 75 cm to nawet rok pracy. Nie przeszkadza mi to. Najszybciej wyszyty przeze mnie obraz to Pieta wg Michała Anioła. Znajduje się na nim 20740 krzyżyków, czyli 41480 ukłuć igły. Wymiary 28 cm na 39 cm, czyli niewielki. Zajęło mi to około miesiąca. Bardzo zależało mi na czasie, więc każdą wolną chwilę krzyżykowałam. Przygotowanie słodkości jest o wiele mniej pracochłonne, ale jak się chce coś zrobić, żeby dobrze smakowało i pięknie wyglądało, też trzeba poświęcić trochę czasu.

 

Czy kiedy nauka odbywała się zdalnie, miała pani więcej czasu na rozwijanie swojego hobby? 

P.M.K.: Podczas pracy zdalnej, wbrew pozorom, miałam mniej wolnego czasu. Inny sposób prowadzenia lekcji wymagał innego przygotowania. Na początku nie miałam tabletu, za pomocą którego bez problemu można pisać po Jamboardzie. Najpierw rozwiązywałam zadania z pełnym komentarzem, następnie skanowałam je, by w miarę potrzeby wyświetlić na lekcji uczniom. Wyszukiwałam filmiki instruktażowe, np. z konstrukcji geometrycznych i inne niezbędne materiały. Sam sposób przeprowadzenia pracy klasowej, następnie jej sprawdzenia, czyli pobranie z maila czy Messengera zdjęć, pozaznaczanie błędów, przyznanie punktów i odesłanie do ucznia powodował szczególnie w nocy ból nadgarstków, więc o wyszywaniu nie było mowy.

obrazy

 

Co robi pani ze swoimi pracami? Sprzedaż czy zostawianie sobie? 

 

P.M.K.: Obrazy, które wyszywam, robię dla siebie. We wszystkich pokojach w moim mieszkaniu na ścianach wiszą obrazy igłą malowane. Swoich prac nie sprzedaję, ponieważ szkoda mi ich. Zdarzyło mi się raz wyhaftować krzyżykami wąską 5 metrową taśmę w dzwoneczki, za którą zarobiłam tyle pieniędzy, że mogłam sobie kupić płaszcz. Wspomnianą wcześniej Pietę wyszyłam w prezencie swemu uczniowi, który został księdzem i wręczyłam mu podczas prymicji. Ucząc się w liceum, robiłam na zarobek swetry na drutach. Chciałam sobie zarobić trochę pieniędzy np. na skórzaną, małą torebkę.  Podczas studiów koleżanki z akademika kupowały jakąś włóczkę, wybierały wzór, a ja robiłam. Już dzisiaj nie pamiętam, ile mi za to płacono, ale to były moje własne pieniądze.

       Ciasta czy desery robię znajomym na różne uroczystości czy spotkania rodzinne. Jest to zarazem dodatek do prezentu np. na urodziny czy imieniny.

Czy pogłębia Pani wiedzę na temat swojego hobby?

 

P.M.K.: Tak prawdę mówiąc, nie ma tu co pogłębiać, biorę igłę i wyszywam. Wiem, że są specjalne igły do haftu krzyżykowego, ale ja nawet takich nie mam w domu. Czasem zdarzy mi się obejrzeć jakiś filmik na youtube, jak „wielkie hafciarki” próbują nauczyć tych, co nie potrafią. Bardzo lubię przeglądać gazety z wzorami robótek ręcznych, zdarza mi się czasem jakąś kupić, jeśli wzór swetra, czapki czy obrazu bardzo mi się podoba. 

       Dzisiaj w internecie jest mnóstwo przepisów łącznie ze zdjęciami, z których czerpię inspiracje, głównie do dekoracji deserów.

Czy podziela Pani swoje pasje z bliskimi lub innymi nauczycielami?

 

P.M.K.: Na przełomie lat 70 i 80 poprzedniego wieku bardzo modne były swetry ręcznie robione na drutach, bluzeczki robione na szydełku czy krzyżykowane obrazy. Pamiętam, jak do mojej mamy przychodziły koleżanki nauczycielki i prosiły, aby pomogła przerobić wzór ze swetra, który ktoś przywiózł za Stanów. Wzory obrazów do wyszycia trzeba było szybko przerysować, bo ktoś pożyczył gazetę, ale tylko na jeden wieczór. Kiedyś, gdy w sklepach był tylko ocet i buty na kartki, trzeba było jakoś sobie radzić. Moja mama szyła mnie i mojej siostrze spódniczki, sukienki, robiła sweterki na drutach, to po niej odziedziczyłyśmy szydełka wystrugane przez dziadka z jakiegoś twardego drewna, mnóstwo drutów i pasję do wyszywania. W dzisiejszych czasach moje koleżanki z pracy może wyszywają, ale na pewno nie spotykamy się wieczorami i nie robimy tego wspólnie.     

       Kiedy zaczęłam pracować w naszej szkole, o wiele częściej, szczególnie w okresie przedświątecznym, wymienialiśmy się przepisami, pisanymi ręcznie. Do dzisiaj mam te kartki i z niektórych często korzystam. Mam również zeszyt z przepisami mojej babci. Pamiętam z dzieciństwa ciastka maszynkowe z żółtek gotowanych czy bezy. Bezy mojej babci były zupełnie inne niż te, które dzisiaj cieszą się ogromną popularnością. Były pieczone, a właściwie suszone w piecu chlebowym, a później leżały w blaszce na piecu, gdzie się dosuszały. Nie były białe, tylko lekko brązowe.

Co na zakończenie naszej rozmowy chciałaby Pani powiedzieć swoim uczniom? 

 

P.M.K.: Uważam, że każdy ma jakiś talent, nie koniecznie do matematyki, i powinien go rozwijać, pokazać innym, co wartościowego może zrobić dla społeczeństwa. Czasem jest trudno, ale nie można się poddawać, należy rozwijać swoje pasje i chwalić się nimi.

 

Bardzo dziękuję za poświęcony czas i rozmowę

 

 

14 czerwca- Światowy Dzień Krwiodawcy- o tym, dlaczego warto zostać krwiodawcą z Panią Jolantą Kalinowską rozmawia Agnieszka Gumieniak.

Jola K.

Jest Pani jedną z nielicznych osób pracujących w naszej szkole, która kiedyś miała możliwość  pomóc ludziom, oddając krew. Dlaczego zdecydowała się Pani na taki krok? Wiele osób ma wątpliwości.

 

Pani Jolanta Kalinowska: Przygotowując się do naszej rozmowy, znalazłam wzór legitymacji z czasów, gdy oddawałam krew. Teraz wyglądają one inaczej, ale to, co jest napisane na pierwszej stronie, jest odpowiedzią na Twoje pytanie. Oddając krew, pomagasz ratować życie. Świadomość bezinteresownej pomocy drugiemu człowiekowi daje ogromną satysfakcję.

Jakie były Pani odczucia przed oddaniem krwi i potem? Czy towarzyszył pani stres albo strach?

 

P.J.K.: Zanim honorowy krwiodawca odda krew, przeprowadzane są wstępne badania kwalifikujące osobę do donacji krwi. Oczekiwanie na wyniki oraz procedury kwalifikacyjne były dla mnie źródłem niepokoju. Natomiast oddawanie krwi, które trwa ok. 10 min., nie jest ani bolesne, ani stresujące.

Jak długo oddawała Pani krew? Ile litrów w sumie Pani oddała?

 

P.J.K.: Krew oddawałam przez 4 lata. W sumie oddałam 5 litrów 850 ml.

Jakie przywileje mają honorowi dawcy krwi? Czy z któregoś  z nich Pani skorzystała?

P.J.K.: Krwiodawstwo jest oparte na zasadzie dobrowolnego i bezpłatnego oddawania krwi. Krwiodawca nie otrzymuje za oddaną krew i jej składniki pieniędzy. Jednak w ramach podziękowania państwo lub pomioty gospodarcze udzielają różnego rodzaju uprawnień. Każdy krwiodawca, który zarejestruje się w jednostce organizacyjnej publicznej służby krwi i odda dobrowolnie, honorowo – nieodpłatnie krew otrzymuje tytuł „Honorowego Dawcy Krwi”. Honorowemu Dawcy Krwi poza tytułem i legitymacją przysługują:
posiłek regeneracyjny o wartości kalorycznej 4500 kcal;
bezpłatne wyniki badań diagnostycznych (grupa krwi, morfologia, badania markerów czynników zakaźnych przenoszonych przez krew) wyniki badań można odebrać po 7 dniach od oddania krwi; zwrot kosztów zarobku na zasadach wynikających z przepisów prawa pracy; zwrot kosztów przejazdu do najbliższej placówki publicznej służby krwi; karta identyfikacyjna grupy krwi (po co najmniej trzykrotnym oddaniu krwi); ulga podatkowa - odliczenie wartości oddanej krwi od podatku;
dzień wolny od nauki lub pracy – w dniu oddania. W przypadku niezakwalifikowania się do oddania krwi lub w przypadku zgłoszenia się na badania kontrolne dzień wolny nie przysługuje, wydawane jest wówczas zaświadczenie usprawiedliwiające nieobecność w pracy lub w szkole na czas określony. Krwiodawca po oddaniu co najmniej 5 litrów krwi (kobiety), 6 litrów (mężczyźni) lub odpowiadające tej objętości ilości innych składników krwi może otrzymać legitymację i tytuł „Zasłużonego Honorowego Dawcy Krwi”. Zasłużonemu Honorowemu Dawcy Krwi przysługują następujące przywileje: korzystanie poza kolejnością ze świadczeń opieki zdrowotnej; bezpłatne zaopatrzenie w leki podstawowe i uzupełniające do wysokości urzędowych limitów cen oraz bezpłatne leki, które ZHDK może stosować w związku z oddaniem krwi (lista leków ustalana jest przez Ministerstwo Zdrowia; możliwość uzyskania zniżek lub bezpłatne przejazdy komunikacją miejską (w zależności od miasta).

Ja korzystałam z posiłku regeneracyjnego.

Jak zachęciłaby Pani naszą pełnoletnią młodzież do oddawania krwi?

 

P.J.K.: Decyzja o oddaniu krwi, staniu się krwiodawcą to początek drogi do zyskania ogromnej satysfakcji, wypływającej ze świadomości, że być może Twoja krew uratuje życie innego człowieka. To również sposób na zwiększenie poczucia bezpieczeństwa własnego i spokoju o bezpieczeństwo zdrowia i życia osób Ci najbliższych. Już po pierwszej donacji poznasz grupę swojej krwi, która zostanie wpisana do legitymacji HDK – może przydać Ci się to w przyszłości – nawet wielokrotnie. Jako krwiodawca masz zapewnioną bieżącą kontrolę stanu swojego zdrowia – ogólne badanie lekarskie i systematycznie aktualizowane wyniki badań laboratoryjnych.

Bardzo dziękuję za rozmowę

 

Zostań Honorowym Dawcą Krwi- informacje, jak i gdzie oddać krew, jakie są jej właściwości i dlaczego jest bardzo potrzebna opracowała Agnieszka Gumieniak

 

Światowy Dzień Krwiodawcy obchodzony jest 14 czerwca. Upamiętnia on dzień urodzin Karla Landsteinera, który w 1901 roku odkrył grupy krwi w układzie ABO oraz stworzył nowoczesny system klasyfikacji grup krwi. Naukowiec za swoje odkrycie otrzymał w 1930 roku Nagrodę Nobla.  W  związku z tym dniem specjalnie dla Was zgromadziliśmy parę faktów i ciekawostek o krwiodawstwie.

Jak i gdzie oddać krew?

 

W ciele dorosłego człowieka krąży przeważnie od 4 do 6 litrów krwi. Gdy w wyniku nagłych lub przewlekłych problemów zdrowotnych ubywa jej zbyt duża ilość, życie jest zagrożone. W takich przypadkach konieczna jest transfuzja krwi. Co zrobić, aby oddać krew, czyli „krok po kroku”. Przed udaniem się do RCKiK (Regionalne Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa) lub Oddziału Terenowego należy być wypoczętym i wyspanym, a także zjeść lekkostrawny posiłek, niezawierający dużej ilości tłuszczów. Należy także spożywać dużo płynów i unikać nadmiernego wysiłku fizycznego. Przebieg rejestracji wygląda następująco: osoba chcąca oddać krew otrzyma specjalną ankietę, która pozwoli ocenić ogólny stan jej zdrowia. Kwestionariusz trzeba wypełnić zgodnie ze swoim sumieniem, gdyż to, co napiszemy, ma na celu ochronę zdrowia dawcy i biorcy. Konieczne są nasze dokumenty tożsamości! W pracowni analiz lekarskich zostanie pobrana próbka krwi w celu przeprowadzenia wstępnych badań morfologicznych. Następnie będzie przeprowadzony wywiad lekarski, który zakwalifikuje osoby do oddania krwi. Oto są jego zasady. Dawcą może być osoba w wieku od 18 do 65 lat. Dyskwalifikowane są osoby, których wygląd ogólny może wskazywać na pozostawanie pod wpływem alkoholu, narkotyków lub leków. Masa ciała nie może być niższa niż 50 kilogramów. Temperatura ciała nie może przekraczać 37 stopni Celsjusza. Tętno i ciśnienie tętnicze powinny być w normie. Sprawdzany jest stan obwodowy węzłów chłonnych, ich powiększenie stanowi przeciwwskazanie do pobrania krwi.

Od momentu zakwalifikowania do poboru krwi dawca powinien uzupełnić płyny w organizmie. W tym celu otrzymuje kawę, herbatę lub wodę. W przypadku donacji płytek krwi dawca otrzymuje do spożycia wodę z rozpuszczonym wapnem musującym. Od tej chwili zaczyna się pobieranie krwi. (Tylko nie zemdlejcie na widok igły!) Krótka regeneracja sił! Ubytek ten w większości przypadków nie powoduje żadnych odczuć. Jednak dla bezpieczeństwa dawcy, po zakończeniu donacji, przez pewien czas należy pozostać na miejscu. Każdy dawca otrzymuje posiłek o wartości kalorycznej 4500 kcal (np. czekolady). Miejsce wkłucia należy trzymać uciśnięte przez około 3 – 4 minuty. Tego dnia nie można nosić w tej ręce ciężarów, gdyż może to doprowadzić do powstania krwiaka bądź zasinienia. Na sam koniec na prośbę dawcy wystawiane jest zaświadczenie usprawiedliwiające nieobecność w pracy, szkole czy uczelni. I właśnie na tym polega oddawanie krwi. Nie jest to zbyt wymagający czy czasochłonny proces, ale nieraz ratuje życie ludziom, którzy tej krwi potrzebują.

                     Kiedy nie można oddać krwi?       

Przechodzimy do ciekawostek, o których może niewiele wiemy, ale z pewnością warto je bliżej poznać. Nasza krew to naprawdę cenny towar, gdyż operacja przeszczepu wątroby – bez żadnych komplikacji – wymaga 10 litrów krwi. Jedna jednostka pobierana od dawców to 450 ml, czyli na jedną operację pobrać trzeba krew od ponad 20 osób, a co jedną minutę ktoś potrzebuje krwi!!! Dodatkowo krew ma określony, krótki termin przydatności i nie da się jej przetrzymywać w nieskończoność, zaś do transfuzji trzeba jeszcze dopasować odpowiednią grupę. Oznacza to, że nawet jeżeli na korytarzu Centrum Krwiodawstwa widzimy tłumy, to może się okazać, że dzięki nim uratuje się zaledwie pojedyncze osoby. W pobieraniu krwi wyróżniamy dwa pojęcia: dyskwalifikacja czasowa i stała. Dzięki nim osoby, które chcą oddać krew, mogą same ocenić, czy zostaną zaklasyfikowane do poboru krwi i nie będą marnować czasu i swojego i osób, które tę krew pobierają. W dyskwalifikacji czasowej wyróżniamy takie powody jak zabieg usunięcia zęba, leczenie kanałowe. W takim przypadku okres dyskwalifikacji, czyli czasu, kiedy nie możemy oddawać krwi, trwa 7 dni. Sama wizyta u stomatologa i leczenie zęba nie pozwala nam na pobranie krwi przez 24 godziny. Również w czasie miesiączkowania i 3 dni po jego zakończeniu kobiety nie mogą oddać krwi. Większe operacje wykonywane sprzętem wielokrotnego użytku i przebiegające z naruszeniem ciągłości skóry lub błon śluzowych, wykonanie tatuażu, zabieg akupunktury, przekłuwanie ucha, kontakt z obcą krwią, zabieg endoskopii, np. gastroskopia, kolonoskopia oraz artroskopia, pobyt w krajach o dużej częstotliwości występowania chorych na HIV i AIDS oraz chorób tropikalnych, poród, okres pozbawienia wolności i okres po odbytej karze więzienia- wszystkie te okoliczności uniemożliwiają nam pobranie krwi na 6 miesięcy! Zażywanie aspiryny dyskwalifikuje nas na okres 5 dni od ostatniego zażycia. Ostre choroby, np. układu pokarmowego, moczowego, oddechowego także nie pozwalają na wzięcie udziału w tej akcji aż do pełnego wyleczenia. Leczenie antybiotykami dyskwalifikuje nas na okres 14 dni od zakończenia leczenia. Okresowe szczepienia również powodują dyskwalifikację, choć jest to uzależnione od rodzaju szczepionki. Dyskwalifikacja stała polega zaś na tym, że człowiek, który spełni warunki dyskwalifikujące nie będzie mógł już nigdy oddać krwi. Tymi warunkami są: poważne choroby układu krążenia m.in.: wady serca, niewydolność krążenia, choroba niedokrwienna mięśnia sercowego, stan po udarze mózgu, padaczka, nawracające choroby psychiczne, choroby skóry (łuszczyca), choroby krwi i układu krwiotwórczego, choroby metaboliczne, np. cukrzyca, choroby tarczycy, nowotwory złośliwe, WZW typu B, WZW typu C (wirusowe zapalenie wątroby typu B i C), nosicielstwo wirusa HIV oraz AIDS, alkoholizm czy choroba Creutzfeldta – Jakoba. Ciekawe jest to, że przebywanie w okresie od 01.01.1980 r. do 31.12.1996 r. w Wielkiej Brytanii, Francji, Irlandii także dyskwalifikuje osoby, które tam właśnie były. Przyczyną tego jest to, że kraje te w tamtym czasie importowały wołowinę od zakażonych krów, które chorowały na gąbczastą encefalopatię bydła, czyli potocznie chorobę szalonych krów, wywoływaną przez priony. Po zjedzeniu zakażonego mięsa u ludzi może powstać groźny wariant już wcześniej wspomnianej choroby Creutzfeldta – Jakoba.

10 ciekawostek na temat krwi i krwiodawstwa

 

A oto 10 ciekawostek na temat krwi. 1. krew stanowi około 7 % naszego ciała. 2. nowo narodzone dziecko ma w swoim ciele około jednej filiżanki krwi. 3. są 4 główne grupy krwi: A, B, AB i 0. Grupa 0 ujemne jest uniwersalna. 4. w Centrach Krwi najczęściej brakuje grupy 0 i B. 5. deficyt wszystkich rodzajów krwi zdarza się podczas letnich i zimowych wakacji. 6. po oddaniu krwi jej ubytek jest uzupełniany w ciągu czterech tygodni, a ubytek żelaza w czasie do ośmiu tygodni. 7. co roku liczba dawców rośnie o około 3,6 %, w tym samym czasie potrzeby rosną o 8,6%. 8. w Warszawie po oddaniu 18 litrów krwi dawca ma prawo do całkowicie darmowych przejazdów. 9. innym powszechnie znanym „zyskiem” z krwiodawstwa są czekolady! 10. niektóre stacje krwiodawstwa próbowały w miejsce czekolad wprowadzić inne propozycje np. konserwy, ale oczywiście nie spotkało się to z entuzjastycznym nastawieniem :)

Krew to jeden z najbardziej pożądanych „leków”, jakimi dysponuje medycyna. Można ją uzyskać tylko od drugiego człowieka. Duże zapotrzebowanie na krew wynika z rozwoju medycyny i transplantologii (przeszczepianie narządów), onkologii, hematologii i chirurgii sercowo – naczyniowej. Tylko w ciągu jednego roku w Polsce wykonuje się ok. 1,7 mln transfuzji krwi, które ratują życie i zdrowie ludzkie. Oddawanie krwi to więc uczestniczenie w wyjątkowym procesie, w którym o cudze zdrowie walczą nie lekarze czy pielęgniarki, a tysiące zwykłych ludzi. Ten z pozoru mało znaczący gest może uratować komuś życie!

                      opracowała Agnieszka Gumieniak

 

Uczniowie z Ukrainy w naszej szkole- z Nikitą Klavdichem o jego wrażeniach na temat Polski i Polaków rozmawiał Aleksander Goblet.

 

Nikita

Aleksander Goblet: Zacznijmy od kilku słów o sobie. Powiedz, jak się nazywasz, ile masz lat i skąd jesteś.

Nikita Klavdich: Nazywam się Nikita, mam 16 lat i jestem z Kijowa, stolicy Ukrainy. Urodziłem się w Quebecu w Montrealu, ale prawie całe życie mieszkałem w Ukrainie.

A.G.: Rozumiem. Jak odnalazłeś się tu, w Polsce po przyjeździe?

N.K.: W Polsce jest wielu fajnych ludzi. Prawie każdy chce pomóc, co jest bardzo miłe z waszej strony.

A.G.: Czy czujesz się tutaj komfortowo?

N.K.: Tak, ale chcę już wrócić na Ukrainę.

A.G.: Tak, to zrozumiałe. Co wiedziałeś o Polsce, zanim tu przybyłeś?

N.K.: Byłem w Polsce, gdy razem z rodziną jechaliśmy samochodem do Niemiec. Odwiedziłem Kraków, bo mój tata miał tam swoje interesy. Byłem wtedy mały, to było 6-7 lat temu. Nasza rodzina ma w Polsce też wielu znajomych. Znam dobrze polską historię, ponieważ jest powiązana z ukraińską.

A.G.: Co zaskoczyło cię w naszym kraju mimo twojej poprzedniej wizyty?

N.K.: Zdziwiłem się, gdy dowiedziałem się, że muszę iść tutaj do szkoły, nie pomyślałem o tym. Nie spodziewałem się również spotkać tak miłych ludzi.

A.G.: Okej, to odpowiada również na moje następne pytanie: Co myślisz o Polakach?

N.K.: Są bardzo mili. Polska przyjęła najwięcej Ukraińców  spośród innych państw, prawie dwa i pół miliona ludzi.

A.G.: Mówiłeś, że rozumiesz trochę polski, ale jakie są największe przeszkody w nauce naszego języka?

N.K.: Polski jest podobny do ukraińskiego, więc gdy trochę rozumiem, to wydaje mi się, że nie potrzebuję się go uczyć. Wasz język jest całkiem interesujący, ponieważ posiada głoski takie jak: -ż, -sz, -dż, które brzmią ciekawie, ale słowa w waszym i naszym języku są takie same, tylko z inną wymową.

A.G.: To musi być dla ciebie problem.

N.K.: To nie do końca problem, to po prostu ciekawe. Znam już ukraiński, rosyjski, angielski, zaczynam także francuski, a polskim już czasem posługuję się w głowie.

A.G.: W porządku, teraz trochę zmieńmy temat. Jakie jest twoje zdanie o polskiej kuchni?

N.K: Nie wiedziałem, że je się u was tyle ziemniaków. Tak jak na Białorusi. Zaskoczyło mnie to, że zarówno tam, jak i w waszej kuchni, zawsze są ziemniaki. Codziennie ziemniaki, ziemniaki, ziemniaki. To było dla mnie nowością. Mieszkamy w hotelu i jest tam przepyszne jedzenie. Zupy są trochę zbyt słone, ale w porządku. Bardzo dobre mięso i smaczne pierogi.

A.G.: Okej, a gdybyś miał porównać polską kuchnię do ukraińskiej?

N.K: Nie ma dużych różnic, na Ukrainie są „pielmieni”, tutaj „pierogi” albo na Ukrainie jest „borszcz”, tutaj podobnie „barszcz”. Zupy są dla nas dziwne, bo są bardzo słone.

A.G.: Znajdujemy się w szkole, która prawdopodobnie różni się od tej, do której chodziłeś na Ukrainie, prawda?

N.K: Szkoła jest duża. Uczę się tutaj tych samych przedmiotów co wcześniej. Na Ukrainie moja stara szkoła i nowa tworzą razem korpus, ale jest większy, dodatkowo ma 3-4 piętra. Ale tutaj  jest jaśniej i przyjaźniej. Nauczyciele są bardzo mili i zależy im na nauce ucznia. Na Ukrainie też są dobrzy nauczyciele, jednak niektórzy są mniej przystępni. Relacja uczeń – nauczyciel nie jest tak przyjazna jak w Polsce.

A.G.: Co robisz w wolnym czasie?

N.K: Gdy mam chwilę, gram na gitarze. Nie jestem profesjonalistą, nauczyłem się sam. Lubię grać w tenisa, tenisa stołowego, grałem w piłkę nożną i koszykową w klubach. Spróbowałem prawie wszystkiego, nawet golfa, ale tylko ze znajomymi. Oczywiście grałem w siatkówkę oraz uprawiałem inne sporty. Dodatkowo ćwiczyłem judo, capoeirę, zapasy w stylu w dowolnym, MMA. Uważam, że MMA to ciężki sport i nie przepadam za nim, jednak mój tata był zapaśnikiem w stylu dowolnym i prawie wygrał mistrzostwo Ukrainy. Mam trzech młodszych braci i nasz tata chciał, abyśmy byli silni, a nasze kariery opierały się na sztukach walki. Nie za bardzo je lubię, ale umiem się obronić. Ale za to lubię uczyć się francuskiego, to moje nowe hobby. Uczę się go od sześciu miesięcy, to piękny język. Lubię również historię i czytanie książek. Interesuje mnie pierwsza i druga wojna światowa, jestem ekspertem w wojnach napoleońskich. Gram w gry komputerowe i lubię strategię. Moje ulubione to cywilizacja VI, HoI IV i saga Total War II. Czasem gram w szachy.

A.G.: Jakie są twoje plany na przyszłość, co chciałbyś studiować?

N.K: W tym roku powinienem pisać egzaminy końcowe, ale będę pisać je za rok. Nie wiem, czy dobrze je zdam. Jest różnica między uczeniem się cały rok do egzaminu, a uczeniem się pół roku. Na który uniwersytet chciałbym pójść? Chciałbym zostać architektem lub kimś podobnym. Jestem dobry w rysunku. Może też wybiorę coś związanego z dyplomacją lub z historią. Mogę zostać kimkolwiek, byleby nie było to związane z fizyką lub chemią.

A.G.: To by było na tyle, dzięki za poświęcony czas.

N.K: Również dziękuję.

 

Kącik felietonisty- o przekleństwach i tzw. „brzydkich wyrazach” w naszym życiu w tekście „Mowa jedwabista” pisze Kasia Arcimowicz

 

 Pierwsze skojarzenie, jakie mamy, gdy ktoś rzuci w przestrzeń słowo „przekleństwa”, to z pewnością ci dwaj łysi faceci spod osiedlowego sklepu albo filmy Patryka Vegi. Tylko po co właściwie są te przekleństwa? Przecież to tylko słowa. Sami dawno temu je wymyśliliśmy i nadaliśmy im taki sens. A kiedy po nie sięgamy?

Mamy Janka, lat 3. Chłopiec już gada, co mu ślina na język przyniesie. Impreza rodzinna. Wszyscy wesoło rozmawiają i nagle wujek z końca pokoju krzyczy „Urwał nać!”. Mały Janek powtarza „Ulwał nać”. Chwila ciszy i wesołe śmiechy. Funkcja? Możemy uznać, że jeszcze nie ma tutaj żadnej funkcji. W  końcu to dziecko. Nie rozumie, że powiedziało coś be.

Janek podrósł i ma już 7 lat. Wraca ze szkoły. Rzuca plecak na podłogę i mruczy wiązankę pod nosem. Matka w pokoju obok zszokowana. W końcu, gdzie jej mały synek mógł nauczyć się takiego słownictwa? Na pewno wpadł już w złe towarzystwo. Krótkie kazanie plus szlaban na komórkę i do lekcji. Funkcja? Tutaj mamy testowanie, czy te wszystkie ,,motyle nogi’’ i ,,kurczaki pieczone’’ pomagają w rozwiązywaniu problemów.

       Kilka lat później Janek już jest buntownikiem z  piętnastką na karku. Przeklina jak szewc, byle nie w obecności dorosłych. Możemy tu słyszeć teksty typu ,,Jedwabiście było na ostatnim koncercie” czy ,,Do diaska znowu dostałem pałę z matmy’’. Funkcją będzie okazywanie buntu. Mówienie, bo tak nie można mówić. A wiadomo, że jak nie można, to bardzo się chce.

Nasz Janek zaraz będzie pisał maturę. Zestresowany jak nigdy dotąd. Mruczy tam sobie pod nosem jakieś brzydkie modlitwy. Żeby tylko czegoś nie zapomnieć. Podczas egzaminu jest tak samo. Modły kończą się po otrzymaniu wyników. Funkcja jest prosta. Odstresowanie. Zaraz będą studia i najważniejsze decyzje. Jest na co kląć.

Jan, bo już nie Janek, skończył studia i nawet znalazł pracę. Jego dwudziestosześcioletni łeb pracuje na pełnych obrotach. Świeżo upieczony  praktykant musi pokazać się z jak najlepszej strony. Więc mamy małe zahamowanie. Ale jakiś tam ,,kaczy kuper’’ się wymsknie. Szczególnie w weekend na wypadzie z kolegami do pubu.  Możemy uznać, że to drobne odstresowanie pomieszane z lekkim przyzwyczajeniem.

Przedział między trzydziestką a pięćdziesiątką uznajmy za dość jednolity. Jan jest już bardzo dorosły. Nie nadużywa przekleństw, bo ma już małe Jaśki na utrzymaniu i musi dawać dobry przykład. Poza tym, już nie wypada tak bluźnić. ,,Jasne gwinty’’ i ,,Holendrzy’’ padają już w naprawdę stresujących sytuacjach.

Okres pomiędzy pięćdziesiątym a siedemdziesiątym rokiem życia jest czasem wyciszenia i stabilizacji. Czyli nuda. Dopiero na tej chorowitej, ostatniej prostej znów się zaczyna. Same alzheimery, bóle korzonków i udary. Co ciekawe, pierwszym co wypada z naszych ust po takim wylewie są same ,,urwał nacie’’ i ,,mordy jeża’’. Taki jest nasz psotliwy móżdżek.

Zatem czy przekleństwa to prostactwo? Klnie Janek - profesor, Jaś – prezes, Jasiek spod budki z piwem, Jan minister ze swoimi kolegami przy wykwintnych ośmiorniczkach i Januś z przedszkola. Więc chyba wszyscy jesteśmy prostakami.

                            Katarzyna Arcimowicz

                                                                                                                               

Trzynastego w piątek - ciekawostki na temat tego pechowego dnia zebrała Emilia Komoń.

 

Wielu z nas obawia się piątku 13-ego. Jest wiele przesądów, które większość ludzi zna, ale czy kiedykolwiek zastanawialiście się, skąd pochodzi historia piątku 13-ego jako pechowego dnia?  Wiele osób uważa, że przesąd pochodzi z XIV wieku, kiedy to król Francji Filip IV Piękny oskarżył templariuszy o herezje i bałwochwalstwo. Zostali oni skazani na karę śmierci, która odbyła się w piątek 13-ego. Według legendy mistrz zakonu Jacques de Molay przed spłonięciem na stosie przeklął Filipa IV i papieża Klemensa V, wypowiadając słowa: ,,Papieżu Klemensie, królu Filipie, rycerzu Wilhelmie! Nim rok minie, spotkamy się na Sądzie Bożym!”. W niecały rok papież oraz król nie żyli. Cała historia jest dość podkoloryzowana, ponieważ egzekucja odbyła się 18 marca i był to poniedziałek. Aresztowanie templariuszy odbyło się 13 października. Przekonanie, że to pechowy dzień pojawiło się dopiero w XX wieku. W piątek trzynastego doszło do innej tragedii. 13 października 1972 roku doszło do katastrofy lotniczej w Andach. Pasażerowie, którzy nie zginęli po zderzeniu z górą, musieli przeżyć 72 dni bez niczyjej pomocy, skazani tylko na siebie. Nie mieli żadnego wyposażenia, jedzenia, opatrunków czy ciepłych ubrań. Aby przeżyć, musieli żywić się mięsem zmarłych towarzyszy. Wiele osób zginęło w czasie czekania na ratunek. Zmarli z powodu odniesionych ran, wyczerpania albo przez lawinę, która zeszła. Między innymi takie wydarzenia doprowadziły do tego, że piątek 13-ego został ogłoszony jako pechowy dzień w większości krajach, chociaż nie wszędzie. W Grecji, Rumunii i Hiszpanii pechowym dniem jest wtorek trzynastego, a we Włoszech jest to piątek siedemnastego. Ale to już inne historie.

                  opracowała Emilia Komoń