accessible

Numery archiwalne

Cenzor 2/94

Z Laurą z Hiszpanii, która gościła w naszej szkole we wrześniu 2019r. w ramach projektu

„PEACE Cross-Cultural Understanding”

rozmawia Natalia Duda

Natalia: Jak się czujesz w Polsce?

Laura: Czuję się bardzo mile przyjęta i szczęśliwa. Właściwie byłam troszkę przestraszona przed przyjazdem do Polski, ponieważ my na południu Hiszpanii jesteśmy bardzo otwarci. Doznawaliście więc pewnie kulturowego szoku, myśląc  "Wow, jaka ona głośna". A ja po prostu jestem do tego przyzwyczajona.

N: Wiem o czym mówisz, bo sama urodziłam się w Grecji, więc ja również doznałam pewnego szoku po przeniesieniu się do Polski.

L: To świetnie, rozumiemy się! W każdym razie jestem naprawdę szczęśliwa, wszyscy są tacy mili i otwarci, czuję się szczęściarą, że jestem tutaj, w Siemiatyczach, ponieważ w Warszawie nikogo nie spotkaliśmy. Tu każdy jest bardzo uprzejmy, uśmiechnięty. Mam tu swoją mamę (mowa o Pani Justynie Owczarskiej). Więc jestem bardzo wdzięczna wszystkim i zadowolona.

 

LAURA

 

N: Co myślisz o Polakach?

L: Uważam, że są genialni, oprócz kilku wyjątków. Właściwie zaskakuje mnie to, jacy wszyscy są ciepli, bliscy. W Hiszpanii witamy się dwoma buziakami. Zauważyłam, że wy witacie się objęciem i jednym całusem. Wielu ludzi tu nie ma podejścia w stylu "nie dotykaj mnie". Polacy są bardzo zabawni, po prostu cudowni. Uważam, że są ludźmi, których chciałabym mieć jako przyjaciół. Żałuję, że nie spotkałam nikogo z Polski w Hiszpanii, wtedy wiedziałabym, że wszyscy będą tacy mili.

N: Właściwie to dosyć rzadko słyszę takie opinie o nas.

L: Naprawdę? Przecież wszyscy są tacy cudowni! Może to ja miałam to szczęście, że trafiłam do świetnej rodziny i  fajnego otoczenia. W Warszawie, jak wspomniałam, nikogo nie poznałam, ale tutaj wszędzie jest tyle miłości. Nie lubię dużych miast, bo wszyscy są dla siebie obcy, a tutaj tak nie jest.

N:Czy próbowałaś polskiej kuchni?                                                     

L:Owszem, próbowałam wielu rzeczy, np. schabowego i naprawdę mi smakowało. Muszę zrobić ukłon w stronę mamy Kamili, u której gościłam- robi najlepsze jedzenie. Nawet jeśli chodzi o mięso, może to być to samo danie, co u nas, a jednak tutaj jest przygotowywane inaczej, więc po prostu kocham polską kuchnię. Zauważyłam, że my w Hiszpanii jemy dużo, ale nie tak, jak Polacy. My jemy mniejsze porcje, ale częściej, a wy jecie dużo za jednym razem. Jedzenie tutaj jest pełne smaku, bardziej aromatyczne niż w Hiszpanii.

N: To teraz zmieńmy temat. Jakiej muzyki słuchasz?

L: Oprócz country mogę słuchać każdego  rodzaju muzyki i  w każdym języku- po hiszpańsku, po angielsku, po koreańsku, po japońsku, a teraz będę dodatkowo słuchać piosenek w języku polskim, ponieważ dano mi do posłuchania kilka utworów i naprawdę mi się spodobały. Najwięcej słucham chyba dance pop'u, ponieważ uwielbiam tańczyć, lub jakichś akustycznych piosenek, albo rocka czy punka.

N: Doskonale cię rozumiem, zwłaszcza, gdy jest poruszana kwestia muzyki koreańskiej.

L:Tak, k-pop jest genialny, zwłaszcza do tańczenia jest idealny.

N: Co będziesz najlepiej wspominać z pobytu  w Polsce?

L: Zdecydowanie ludzi. Odkąd tu jestem,  mam dni pełne rozrywek, więc jest mi naprawdę smutno, że zostaję tu tylko na tydzień. Jak może wiesz, nauczyciele zabierają nas gdzieś codziennie, pokazują nam nowe miejsca, ale dla mnie ważniejsze od tych cudownych miejsc jest to, że mamy naprawdę świetne towarzystwo. Wszyscy są tacy mili, nawet ty, przeprowadzając ze mną wywiad, jesteś tak uprzejma i urocza. Każdy sprawia wrażenie, że cieszy się ze spotkań ze mną, przez co jestem szczęśliwa.

N: Wszyscy, którzy się z tobą zetknęli, mówią, że jesteś cudowna i cię wręcz kochają.

L: Jestem bardzo zadowolona! Uczę już od jakiegoś czasu i dla mnie najważniejszym zadaniem jest to, żeby, nawet jeśli to nie lekcja, nauczyć czegoś innych w przyjemny sposób, zwłaszcza w formie zabawy. Na przykład my (klasa 3B oraz Laura) siedzieliśmy razem i graliśmy przez godzinę, nawet nie zauważyliśmy, jak szybko minął czas.

N: Akurat w tym jesteś naprawdę genialna! Na zakończenie powiedz, dlaczego dołączyłaś do  projektu PEACE?

L: Ukończyłam psychologię rok temu, w tym roku zrobiłam magisterkę, więc mogę uczyć angielskiego jako języka obcego w Hiszpanii w szkole średniej. Miałam trzy prace, ale ta główna unieszczęśliwiała mnie i chciałam dużej zmiany. Jedna z moich przyjaciółek jest członkinią organizacji AIESEC w Hiszpanii, więc gdy się o tym dowiedziała, powiedziała : "Chodź ze mną!". Złapała mnie za ramię, zabrała w odpowiednie miejsce i zaczęła mi opowiadać o wszystkich tych przygodach i wycieczkach w ramach projektu. W tamtym momencie zdecydowałam, że chcę zostawić swoją pracę, ale nie miałam wystarczająco dobrego powodu. Wtedy przyjaciółka powiedziała, że ja również mogę pojechać na taką wycieczkę we wrześniu, czyli wtedy, gdy na nowo zaczynam pracę, a ja po prostu zgodziłam się. Miałam kilka opcji, które mi się podobały. Wybrałam tę, ponieważ byłam w stanie zapłacić za samolot oraz przez to, że miałam spotkać się z uczniami szkoły średniej, których kocham najbardziej. Dodatkowo chcieli kogoś, kto miał ukończoną pedagogikę lub psychologię, a ja spełniam oba wymagania. Polska jest częścią Unii Europejskiej, więc bez problemu mogłam tu przylecieć. Nie miałam pojęcia, jaki jest ten kraj, przyleciałam tu bez żadnych oczekiwań i wszystko jest milion razy lepsze, niż mogłam się spodziewać. Byłam nieco wystraszona, ale rozumiałam, że kultura tutaj jest inna i ludzie, jak myślałam, są chłodniejsi, właśnie przez kulturę. Ale okazało się, że tak nie jest.

N: Ostatnie pytanie: czy odwiedzisz Polskę jeszcze raz?

L: Bardzo bym chciała wrócić do Polski, zwłaszcza do Siemiatycz. Już mówiłam swoim przyjaciołom, że muszą tutaj przylecieć, bo jest cudownie i wszyscy są przemili, dodatkowo jest tu tak pięknie.  Podróż do Polski nie jest  dla mnie zbyt droga, więc na pewno postaram się tu wrócić, bo zakochałam się w tym miejscu. Byłabym szczęśliwa, gdybym mogła znowu wszystkich zobaczyć za rok lub dwa.

N: Bardzo chętnie powitamy cię tu ponownie! Dziękuję za poświęcony mi czas.

L: Ja również dziękuję, dobrze się bawiłam.

 

 

W POSZUKIWANIU

STRACONEGO KRAJU

Jeżeli podróże potrafią zmienić człowieka wewnętrznie, to z pewnością tego doświadczyłem podczas wyjazdu na Białoruś i na Litwę. Wyjazd ten był nagrodą za uzyskanie tytułu laureata ogólnopolskiej olimpiady „Kresy- Polskie ziemie wschodnie w XX wieku.” Uczestnictwa w takim przedsięwzięciu nie żałuję, ba, jestem wdzięczny, że udało mi się wziąć udział w takim projekcie i takim wyjeździe. Pozwoliło mi to spojrzeć na historię Polski z perspektywy naszych sąsiadów ze Wschodu, mieszkańców ziem, które kiedyś były polskie. Czasownik „być” w czasie przeszłym jest tu nieprzypadkowy.

kresy2019

 

kresy20192

Radziwiłłowie

Postanowiłem swoją opowieść zacząć od Białorusi, czyli kraju, który wizytowaliśmy jako pierwszy. Zacząć też postanowiłem od rzeczy najpiękniejszych, czyli rezydencji Radziwiłłów. Odwiedziliśmy dwie: w Nieświeży i Mirze. Nie spodziewałem się, że zrobią one na mnie aż takie wrażenie. Zamek w Nieświeży jest warty największego zachwytu. Szczególnie otoczenie tej rezydencji- jeziora oraz droga wiodąca do bram, wzdłuż której przepięknie nachylają się drzewa, podsłuchując, co szepczą ludzie. Sam zamek jest również imponujący, otoczony fosą. Dziedziniec ma budowę zamkniętą, przypominającą krakowski Wawel. Może Radziwiłłowie chcieli mieć swój zamek królewski? Chyba im się to udało. Jeszcze bardziej podobny do krakowskiego zamku królewskiego jest zamek w Mirze, wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. W tym miejscu czas się zatrzymał. Przechodząc przez przepięknie wyposażone, udekorowane zamkowe komnaty, mamy wrażenie, że jesteśmy na audiencji u „Rybeńki” czy „Panie Kochanku”. Ale chwila zachwytu jest ulotna. Po opuszczeniu tych zamków zaczyna nam towarzyszyć uczucie przygnębienia i smutku. Z pięknej wyspy trafiamy do brudnego, szarego morza zwykłej rzeczywistości. Lecz w tym morzu zdarzają się piękne anomalie. Kolorowe i drewniane domki, w których okiennice malowane są na kolor niebieski. Małe, samowystarczalne gospodarstwa i ludzie. Prości, pogodni ludzie, których nie obchodzi, co się dzieje poza wioseczką. Może to i lepiej.     

Lenin

Lenin stoi, Lenin idzie, Lenin biegnie, Lenin wskazuje palcem, Lenin trzyma się za płaszcz, Lenin musi mieć odpowiednie proporcje, odpowiednio skierowaną głowę, odpowiednio duży palec i czyste buty. Jakie miasto, taki Lenin. Zbierz ich wszystkich! Pierwszy raz Lenina zobaczyłem w Brześciu, za pierwszym razem byłem zauroczony. Lenin spojrzał na mnie, mrugnął. Mimo to nadal był skupiony na swojej pracy, na swojej misji. Pod koniec pobytu w tym kraju już nie mogłem na niego patrzeć. Lenin zbrzydł mi. Palec stał się koślawy, chód zbyt proletariacki, postawa zbyt patetyczna, a but miał dziurę. Do tego Lenin już nie wołał mnie, za to krzyczał. Nie wiem, o co mu chodziło albo może ja go nie rozumiałem. A może nie chciałem w ogóle go pojąć. Chodząc po ulicach Brześcia, nie sposób było mi się odgonić od myśli, że poruszam się po większym mieście Polski lat 80-tych. Wszystko tu wygląda, jakby czas się zatrzymał. Jest to iluzoryczne, bo rok wskazuje, że Związek Radziecki upadł 27 lat temu. Można użyć hasła „Lenin wiecznie żywy”, lecz nie tylko Lenin, a cały komunizm. Wylewa się on z każdego zakamarka, z każdego szerokiego i surowego (aczkolwiek zawsze czystego, za co trzeba Białorusinów pochwalić) chodnika. Z każdego szarego blokowiska. Epicentrum tego fenomenu znajduje się w wielkim kompleksie twierdzy brzeskiej. Niegdyś miejscu znaczącym dla historii Polski na przestrzeni wieków. Szczególną sławą to miejsce okryło się w czasach zaborów, kiedy cały ten kompleks powstał z inicjatywy Mikołaja I. W czasie I wojny światowej miejsce to bardzo ucierpiało, żeby powstać ponownie w czasach międzywojnia pod rządami II Rzeczpospolitej. W rozdziale niepodległej Polski po 1918r. to miejsce zapisało się w dziejach jako miejsce przetrzymywania opozycji politycznej dla rządzącej sanacji. Jeśli ktoś szukałby tu chociaż odrobiny historii Polski, to niestety jej nie uświadczy. Na miejscu twierdzy wyrósł pomnik bohaterów „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”. Przyznam szczerze, że pomnik czołgającego się żołnierza, który ostatkiem sił sięga po hełm, zrobił na mnie ogromne wrażenie. Wszędzie przytłacza monumentalność i gloryfikacja bohaterów Związku Radzieckiego. Dla nas Polaków jest to wręcz potwarz. Dla Białorusinów to narzucony scenariusz historii. Pisany przez stolicę Rosji. Bardzo dobry scenariusz, bo skuteczny. W tym kraju symbole komunistyczne nie są zakazane, na jednym ze stoisk sklepowych była czapka z… a jakże… symbolami Związku Sowieckiego- sierpa i młota. A to wszystko wtulone w czerwień wiecznie świecącej gwiazdy. Gwiazdy przeszłości, teraźniejszości i co gorsza przyszłości.                                                 

W imperium

Podczas mojego pierwszego zetknięcia się z Białorusią, widokiem ludzi tam mieszkających na myśl mi przyszła książka wybitnego polskiego reportażysty- Ryszarda Kapuścińskiego pt. ”Imperium”. W jednym z rozdziałów czytamy: „odebrałem kolejną lekcję, jako że granica nie jest punktem na mapie, ale szkołą.”. I tak jest z Białorusią. Za granicą w Terespolu zaczyna się inny świat. Zupełnie do naszego niepodobny. Świat ciągle straszącego z pomników Lenina, świat szarości. Świat zacofania. Człowiek w takich chwilach docenia swoje czasy, swoje państwo, swoją tożsamość. Towarzysząca mi podczas pobytu myśl o Kapuścińskim przywiodła nas do Pińska, miejsca urodzenia pisarza. Tutaj czekała na nas Pani Tatiana, która kazała nazywać się „Tanią”. Przemiła, starsza kobieta, żywo chodząca i pięknie mówiąca po polsku, chociaż nic wspólnego z Polską niemająca.  Mówiła, że nauczyła się polskiego, żeby zrozumieć historię swej pińskiej ojczyzny. Na dniach wydawała książkę o Polesiu, co dobitnie podkreślało jej uczuciowy stosunek do tego miasta.                                                Jeśli miałbym ocenić to miasto jednym słowem, użyłbym przymiotnika „dwojakie”. Z jednej strony jest tu przepiękna aleja główna, po której spacer jest przyjemnością. Z drugiej strony, jak mówi „Tania”, która nie ukrywa brzydoty miasta spowodowanej socrealistycznymi „garagami”, w tę piękną starówkę jakże złowrogo wchodzi duch socrealizmu.          

Wszystko tu należy do imperium, całe to państwo. Smutna jest refleksja nad Białorusinami, którzy przestawiają się na język rosyjski, zapominają o swojej mowie ojczystej. Ten kraj jest wchłaniany przez imperium. Na jego usługach jest władza, na jego usługach jest każda przecznica. Każdy Lenin. Kraj ten mnie intrygował z każdym dniem. Ale refleksja końcowa dotycząca tego państwa jest niestety smutna. Piękne krajobrazy, kolorowe wsie, przyjaźni ludzie, nie zmyją widma miecza Damoklesa, zwisającego nad głową tego narodu. Narodu, który nie zdąży znaleźć swej tożsamości, pędząc w stronę Kremla.

W ślad za Mickiewiczem                            

Pobyt na Białorusi zwieńczyła podróż śladami Mickiewicza. Odwiedziliśmy miejsca związane z jego narodzinami i dorastaniem. Przyznam, że nie jestem wielkim fanem „naszego” wieszcza. Naszego piszę w cudzysłowie, ponieważ prawa do jego twórczości uzurpują sobie Polacy, Litwini i Białorusini. Wynika to głównie z faktu, że urodzony na Białorusi Mickiewicz pisał: „Litwo ojczyzno moja…”, ale po polsku. Główny konflikt trwa na linii Polska-Litwa. Lecz po czyjej stronie jest racja? Podobno to, do jakiego narodu należymy, zależy tylko od poczucia, do którego państwa czujemy przywiązanie. Mickiewicz natomiast jasno wskazuje na Litwę. Ale na Litwę stricte litewską czy Litwę jako część dawnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów? To pytanie pozostaje bez odpowiedzi. I pozostanie na zawsze. Tę wiedzę Mickiewicz wziął ze sobą do grobu.                           

 

kresy20193

              

Zaosie i Nowogródek (miejsce urodzenia i miejsce  młodości Mickiewicza) są miejscowościami niezwykle klimatycznymi. Panuje tu klimat i wiejskiej chatki z XIX wieku (Zaosie), i atmosfera skromnego miasteczka, położonego w cieniu zamku. A raczej jego pozostałości. Śladem Mickiewicza ruszyliśmy na dzisiejsze tereny Litwy, a konkretnie w kierunku Wilna. Opuszczałem Białoruś z paradoksem w głowie. Cieszyłem się, że wracam do „cywilizacji”, ale też w mej głowie nastał smutek, spowodowany opuszczaniem Białorusi, do której się przyzwyczaiłem.

Obcy

Jeśli miałbym wskazać miasto, które w trakcie mego dotychczasowego życia wzbudziło we mnie największy zachwyt, wskazałbym Wilno. Nie wiem, czym to jest spowodowane. Miasto to nie jest może najbardziej nowoczesne ani też nie jest zbyt łatwo poruszać się po nim, ma natomiast coś niepowtarzalnego, coś czego nie uświadczyłem w miastach polskich czy włoskich. Tym czynnikiem jest dusza. Przechadzając się po Wilnie, nie sposób było nie zauważyć namacalnej historii wyrażonej w każdym kościele i kamienicy. Miasto to tętni życiem, można usłyszeć różne języki, np. angielski, litewski, włoski czy polski. Pełno tu młodzieży, która bez alkoholu (zakaz sprzedaży po 20 i dopiero od 21 roku życia) potrafi wspaniale spędzać czas na zwykłym spacerze. Uwielbiam w tym mieście jego ewolucję. Naprzeciwko wiekowej starówki, po drugiej stronie Wilejki w powietrze wzbija się nowoczesna część miasta, budując swoją nową historię. Historię nowej Litwy, która zrywa z wspólnymi dla Polaków i Litwinów dziejami. O dziejach tych pamiętają tylko milczące budynki, przecznice, kamienice. Wiem, że do Wilna jeszcze wrócę. Ale nie wrócę tu jak do części swojej ojczyzny, ale jako do części innego państwa, państwa obcego, w którym i ja, jako Polak, jestem obcy.                                                           

Szukając Polski

Tematem przewodnim wyjazdu były Kresy, na których szukaliśmy przeszłości naszego kraju. Niestety ja tej Polski już nie widzę. Białoruś i Litwa zrywają z naszymi wspólnymi korzeniami. W zupełności rozumiem te państwa, które próbują wymazać to, co obce, eksponując to, co swoje. Szukając śladów Polski, odwiedziliśmy wiele pomników, cmentarzy z grobami ludzi walczących za wolność. Za wspólną przyszłość. Za wspólne koegzystowanie. Wojna przekreśliła to wszystko, jedność została złamana, a państwa weszły na drogę niekończącego się konfliktu na płaszczyźnie historycznej i co ważniejsze, płaszczyźnie życiowej. Mimo powyższych słów pozostaję z nadzieją. Wielką nadzieją, że nie umrzemy. Mimo że groby się zapadają ze starości, że ludzie pamiętający o wspólnych dziejach odchodzą, że próbuje się pozbyć Polonii. Widziałem Polaków na obczyźnie i wzrastało we mnie poczucie, że powinniśmy kochać tyle Kresów, ile ich zostało. Powinniśmy pamiętać, że gdzieś za wschodnią granicą żyją ludzie wierzący w swój kraj, że są o wiele bardziej do niego przywiązani niż my sami.                                           

Z tego wyjazdu nic nie zostanie we mnie tak głęboko jak wizyta w polskiej szkole w Podbrzeziu pod Wilnem. Obejrzeliśmy tam przepiękne przedstawienie, podczas którego zaśpiewano polskie pieśni, zatańczono walca w rytm muzyki z „Nocy i dni”. W pewnym momencie na mojej twarzy pojawiły się łzy, głęboko się wzruszyłem. Tą polskością, faktem, że my Polacy jeszcze żyjemy, gdzieś tam. Daleko od ojczyzny, nawet w niej nie będąc ani razu. To przepiękne, że mimo iż dzielą nas granice, łączy nas spoiwo w postaci wspólnej tradycji. I wszędzie tak samo brzmią słowa, dla wszystkich o takim samym, wspólnym znaczeniu:

Miejcie nadzieję... Nie tę lichą, marną
Co rdzeń spróchniały w wątły kwiat ubiera,
Lecz tę niezłomną, która tkwi jak ziarno
Przyszłych poświęceń w duszy bohatera.

 

Łukasz Kubicki 

                       

                                                                                             

SZKOLNY FESTIWAL TALENTÓW

 

Dnia 7.12.2019 w naszej szkole odbył się Festiwal Talentów. Każdy przeżywał ten dzień inaczej, jedni się stresowali występem, a drudzy tym, że nie zdążą zjeść na przerwie. Prowadzącymi to wydarzenie byli nasi koledzy z klas II, a jego organizatorkami- panie Ewa Boguszewska i Jolanta Grzymkowska. W tym roku wystąpiło dziewięciu utalentowanych uczestników i gość specjalny, ale o nim na końcu.

Podczas prezentacji nie mogło oczywiście zabraknąć naszych maturzystów. Pierwszym odważnym uczniem był Bartosz Bobienko z klasy IIIC. Zaprezentował nam swój autorski skecz kabaretowy pt. „Ludzie, trzymajcie czapki”. Od samego początku nie brakowało śmiechu ani oklasków. Jeszcze raz wielkie brawa dla  Bartka za to, że w swoim skeczu zawarł temat, który śmieszył zarówno nauczycieli, jak i uczniów.

Następną uczestniczką była Magdalena Dubiec z klasy IIIA. Pasją Magdy jest tworzenie śmiesznych filmów, gier komputerowych oraz grafika komputerowa. Nasza koleżanka zaprezentowała nam jeden ze swoich filmików. Pokazywał on oczywiście śmieszne sytuacje i duży talent Magdy.

Gdy maturzyści skończyli prezentować swoje talenty, przyszedł czas na naszych kolegów i koleżanki z klas II. Jako pierwszy wystąpił Filip Kłopotowski z klasy IID. Już podczas niejednej akademii szkolnej pokazał nam, że jego pasją jest śpiewanie i wspaniale mu ono wychodzi. Tym razem zaśpiewał piosenkę pt. „All I want”. Jak zawsze Filip za swój występ otrzymał gromkie brawa.

Następnie przyszedł czas na Kamilę Komoń z klasy IIA. Robi ona wspaniałe zdjęcia i podczas festiwalu pokazała nam ich część. Ulubionym tematem Kamili są zmagania sportowców podczas meczów czy luźnych gierek. Nie wiem, jak wy, ale ja podziwiam ją za jej dokładność i wielki talent. Nasza koleżanka w poprzednim roku również wystąpiła na Festiwalu Talentów.

Pierwszy raz przed naszą szkolną publicznością wystąpił Bartek Pociecha z klasy IIA. Bartek sam uczy się grać na gitarze i zagrał piosenkę „Stairway to Heaven”. Z wielkim zaskoczeniem słuchałam jego wykonania, ponieważ nie spodziewałam się, że samemu można nauczyć się tak ładnie grać na instrumencie.

Na szczęście w naszej szkole nie brakowało odważnych pierwszoklasistów, którzy chcieli pokazać nam swoje talenty. Pierwszym śmiałkiem była Paulina Warszycka z klasy IF. Zaśpiewała nam piosenkę Sylwii Grzeszczak pt. „Tamta dziewczyna”. Chyba dzięki festiwalowi będziemy mieć nową solistkę w szkolnym chórze.

Następna była Milena Kosińska z klasy I. Milena pokazała nam prezentację na swój temat. Jestem pod wielkim wrażeniem jej wszechstronności. Nasza młodsza koleżanka pięknie rysuje, świetnie tańczy w zespole Pieśni i Tańca „Małe Podlasie”, a nawet jest współautorką książki „Historia jednej fotografii”. „Czapki z głów” dla utalentowanej Mileny.

Następny był jedyny duet na tegorocznym festiwalu, Wiktoria Nikołajuk i Maciek Olszewski z IB. Zaśpiewali oni utwór Marka Grechuty pt. „Dni, których jeszcze nie znamy”. Uczestnicy wysoko postawili sobie poprzeczkę, lecz dali radę sprostać temu wyzwaniu.

Wreszcie nadszedł czas na gościa specjalnego- Karolinę Kryńską, która powróciła do naszego liceum, aby po raz trzeci wystąpić na Festiwalu Talentów. Karolina śpiewa już 12 lat, aktualnie w chórze Miasta Białystok, który zajął pierwsze miejsce w międzynarodowym konkursie w Sestriv Levante we Włoszech. Studiuje również na Uniwersytecie Muzycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie filia w Białymstoku na kierunku wokalistyka- śpiew solowy. Na festiwalu zaśpiewała trzy utwory. Moim zdaniem ma ogromny talent i życzę jej wielu sukcesów.

Imprezę zakończyły podziękowania naszej Pani Dyrektor i wręczenie drobnych upominków uczestnikom festiwalu.  

                                                                   BP

 

 

BOŻE NARODZENIE NA ŚWIECIE

 

Boże Narodzenie i Wigilia to dni, na które zawsze czekamy. Kojarzą nam się z czasem spędzanym z rodziną, stołem uginającym się od świątecznych potraw i prezentami. Święta to tradycja, którą każdy celebruje na swój własny sposób i wykorzystuje swoje ulubione rodzinne zwyczaje. A w jaki sposób mieszkańcy innych krajów obchodzą Boże Narodzenie?

 

Chiny

Święta w Chinach określa się mianem "Shengdan Jie", czyli "Święta Czcigodnych Urodzin". Obchodzi je niewielka liczba chrześcijan, dlatego nie są to dni wolne od pracy. Tradycja bożonarodzeniowa jest jednak obecna, choć bardziej komercyjnie. Chińczycy przyozdabiają swoje domy, ubierają choinki, robią kolorowe łańcuchy z papieru i wręczają drogie prezenty. Dzieci wierzą w Shengdan Laoren, czyli lokalnego św. Mikołaja. W Wigilię rodziny spotykają się w restauracjach, a potem idą bawić się w klubach lub przy karaoke.

 

Etiopia

Tradycje święta w Etiopii obchodzone są według starożytnego kalendarza juliańskiego, dlatego święto Bożego Narodzenia przypada na 7 stycznia. Święto nazywa się "Genna" lub "Lidet". Uroczystości odbywają się w cerkwi, do której Etiopczycy przychodzą ubrani na biało. Tradycyjną potrawą jest pikantny gulasz mięsny podawany razem z lokalnym pieczywem o nazwie "indżera" oraz z miodowym napojem alkoholowym.

 

Włochy

Świętowanie Bożego Narodzenia we Włoszech rozpoczyna się już w pierwszą niedzielę Adwentu, czyli cztery niedziele przed Wigilią. Włosi organizują wówczas jarmarki świąteczne, puszczają fajerwerki i bawią się przy głośnej muzyce. Niektórzy ubierają choinkę, chociaż bardziej popularne jest tu budowanie szopki bożonarodzeniowej. W Rzymie w wigilijny wieczór na placu Świętego Piotra uroczyście odsłaniana jest tradycyjna szopka. To zwyczaj wprowadzony przez papieża Jana Pawła II w 1982 roku.

 

Argentyna

Otóż kolacja wigilijna rozpoczyna się bardzo późno bo o 22/23. Argentyńczycy często kolację spożywają przy grillu w ogrodzie. Mają doskonałe steki, więc uznają je za idealne danie, żeby właśnie nim celebrować narodziny. Na wigilijnym stole spotkacie również indyka, sałatki, faszerowane pomidory, świąteczny chleb czy np. (w północnych rejonach kraju) pieczoną kozę (!). Na deser z kolei puddingi i świąteczne panetone. O Północy następuje krótka przerwa w Święcie na puszczenie w niebo milionów pesos w postaci fajerwerków. Sporo Argentyńczyków zamiast sztucznych ogni wybiera papierowe lampiony, które wypuszcza po obiedzie.

Armenia

Kraje prawosławne, leżące na Wschód od naszej granicy, obchodzą wszystkie Święta 13 dni później. W ich kalendarzu religijnym Boże Narodzenie wypadnie w Trzech Króli (6.01). Bardzo dużo mieszkańców Armenii na tydzień przed postem nic nie je… Po takim poszczeniu żołądki są powoli przystosowywane do ucztowania. Jedzenie zaczyna się od zupy pszennej, jogurtów, ryżu, neviku czy ryb. Z kolei desery zawierają dużą liczbę suszonych owoców i orzechów. Prezenty w Armenii dawane są w Sylwestra przez Mikołaja Gaghant Baba. Boże Narodzenie jest traktowane jako święto religijne, którego nie powinno się zakłócać prezentami.

 

Japonia

w Japonii liczba chrześcijan jest na poziomie około 1,5% populacji, a 57% obywateli nie utożsamia się z żadną religią, z kolei ponad 1/3 - z buddyzmem. Jednak kwestie religijne nie przeszkadzają Japończykom w świętowaniu. Łącznie z tym, że w niektórych szkołach jest to dzień wolny od nauki. Celebrują oni głównie Wigilię, jednak mają do niej podejście jak do Walentynek. W ten dzień pary spędzają ze sobą czas i obdarowują się wzajemnie prezentami. W Japonii powstała też tradycja jedzenia w Wigilię kurczaka w fastfoodach. Ruch jest w nich tak duży, że można składać zamówienia z wcześniejszym wyprzedzeniem. Tradycja zrodziła się w 1974 roku po reklamie KFC (Kentucky Fried Christmas – film z 2010 r.) To tak jakby Europejczycy z okazji jakiegoś azjatyckiego święta jedli sushi. Na deser podawane jest ciasto biszkoptowe ozdobione śmietaną i truskawkami.

Nowa Zelandia

Nowozelandczycy w Boże Narodzenie mają parady Świętych Mikołajów. Ponieważ temperatura w grudniu wynosi ok 22 stopni, uczestnicy parady zakładają sandały, by móc się trochę ochłodzić. Nowozelandzkie dzieci z kolei zapraszają Mikołaja, zostawiając dla niego kawałki ananasa i piwo (gdyby wypił je w całości, to pewnie dużo osób mogłoby nie dostać prezentów). Na renifery z kolei czekają marchewki.

W Nowej Zelandii wielką furorę robią kolędy, które są śpiewane publicznie na ulicach. W kwestiach jedzeniowych rządzi tutaj grill i podawane z niego takie przysmaki jak pieczona szynka, krewetki czy dziczyzna, która nie jest tak łatwo dostępna, jak u nas. Wśród deserów największą popularnością cieszy się Beza Pavlova. Prezenty w Nowej Zelandii dawane są po świątecznym lunchu, a do najpopularniejszych zalicza się „Jandale” – japonki.

Meksyk

 Od 16 grudnia dzieci regularnie codziennie wykonują Posadę – czyli procesję, w trakcie, której pokazują, jak Józef z Maryją przez 9 dni szukali miejsca dla siebie. W trakcie procesji w mniejszych miejscowościach dekoruje się domy, a dzieci przemieszczają się pomiędzy nimi, prosząc o ugoszczenie. Ze wszystkich domów są po kolei wypraszane, aż trafiają do ostatniego domu i w nim odbywa się impreza. Oczywiście miejsca są wcześniej umówione, a dom, w którym dzieje się impreza, codziennie jest inny. Na takim wydarzeniu jest przeważnie Piniata, która ma 7 końców, co ma symbolizować 7 grzech głównych. Dzieci z zawiązanymi oczami, starają się ją rozwalić. Dekoracje to przede wszystkim szopki, które często nawet w domach są naturalnych rozmiarów.

                                                    opracowała M.D.

 

Świąteczne pomaganie

 

Grudzień w naszej szkole, jak co roku, stał pod znakiem pomagania. Pierwszym etapem było kompletowanie szlachetnej paczki dla matki samotnie wychowującej dziecko. Z pieniędzy uzyskanych w szkolnej zbiórce udało się zakupić pralkę, ubrania, produkty pierwszej potrzeby czy przybory szkolne.       

kiermasz2019

 
Kolejnym sukcesem był coroczny Mikołajkowy Kiermasz Ciasta. Serniki, ciasta 3-bit czy szarlotki przygotowane przez uczniów klas IIB, IIIC i pierwszoklasistów przywiodły wielu amatorów łasuchowania. Cel akcji od paru lat ten sam - zbieranie funduszy na świąteczne upominki dla podopiecznych Zakładu Pielęgnacyjno - Opiekuńczego w Siemiatyczach. Sądząc po zebranej kwocie, 1191 zł (uwaga: rekord!), możemy spodziewać się, że podopiecznych siemiatyckiego hospicjum odwiedził w tym roku bogaty Mikołaj.           

 

ŁK